"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
MÓJ DOM MUREM PODZIELONY...
[12.07.2002]
Widmo zaczyna się materializować. Mury ruszają 03.07. i pną się pod strop przez dwa tygodnie – pierwszy tydzień na dwie pary murarskich rąk, drugi – już tylko na jedną, bo jako się powyżej rzekło - druga para wyspecjalizowanych kończyn gruchnęła z rusztowania i zatraciła moce przerobowe.
Gdy przyjechaliśmy pierwszego dnia stawiania ścian, chłopcy z ekipy byli chyba bardziej rozentuzjazmowani niż my – drobili w miejscu, oczekując pochwał z czujnie nastroszonymi uszami. Rzeczywiście – wrażenie jest niczego sobie, zwłaszcza że załoga się sprężyła i wykonała kawał roboty. Niestety po jakimś czasie czar nieco pryska, gdy przyglądam się murzyskom z bliska – gdzieniegdzie między pustakami świtają dziury, przez które widać zachód słońca! Taaa, chcieli nas zabić wrażeniem ilościowym, ale po drodze zagubiła im się jakość... Zdaje się, że murowali tak jak zwykle, czyli jak na zaprawę – a mówili, łobuzy, że na klej też potrafią! No nic, trzeba było trójcy popsuć nieco humorki; gdyby to była obca ekipa, pewnie kazalibyśmy im to rozbierać, ale Teściowi nie mamy sumienia zrobić takiego numeru – Janusz postanawia zalepić ciepłochronnym klejem dwustronnie wszystkie szczeliny [klej ładuje w dziury szprycą z odzysku po jakiejś piance]. Następne warstwy pustaków już wykonali przyzwoicie, w okolicach poddasza dochodząc prawie do perfekcji.
Po dwóch tygodniach stoi połowa naszej chatki! Można przytulić się do krzywego komina i wyjrzeć przez okno [nota bene mam wrażenie, że nasz salon i kuchnia składają się z SAMYCH okien – otwory okienne są bowiem na razie o wiele większe niż docelowo, a jeden pełni nawet tymczasowo funkcję wejścia – jejku, prawie w ogóle nie mam ścian w bawialni!]. Majka wszystkich gości zaciąga do swego pokoiku, szpikując ich wynurzeniami na temat wystroju wnętrz [och, te RÓŻOWE tapety!]; nawet przytargała tam kawałek styropianu i zwinęła się w kłębek na tym swoim „łóżeczku”, biedaczysko nasze...
W tym okresie wciąż jesteśmy na budowie codziennie, wszyscy razem. Nasze psisko nawet mieszka tam od dłuższego czasu i udaje, że stróżuje – choć kiepsko mu to wychodzi, bo jest to najłagodniejsza bestia pod słońcem; dobrze że chociaż wizualnie bywa groźna, to się czasami przydaje.
No więc Janusz biega z klejem i szpadlem [zabrał się za wykopy pod fundament tarasu], Maja – ze styropianem i ślimakami, Łajka – z puszką po pasztecie, a ja – z Sapkowskim i leżakiem. Ściany stworzyły wreszcie parawan osłaniający nas co nieco od liczebnych sąsiadów z południowej strony i zrobiło się zacisznie.
Nieustające wakacje...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia