"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
01.11.2005
YEMNIOŁ WIECZOROWĄ PORĄ...
Klepię na kuchennym stole. Lapaciak dobra rzecz – można szwendać się to tu, to tam, tu przykucnąć, tam na kolanku się zainstalować, a i dzieci łomot klawiszy nie budzi. A więc co my tu mamy? Tak na żywca, żeby tu trochę konkreta wrzucić, póki jeszcze się admin nie zorientował i nie wywalił mnie z tego działu za publikowanie bzdur. Na stole okruszki. Z przodu, nieco z lewej, lodówka do zabudowy. Bez obudowy. Jeszcze dwa kroki przed się i dziura na przyszłościowy piekarnik wyziera, takoż do zabudowy i w retro stajlu. A ponad nią, na fantazyjnie pokręconym kablu pod prądem, na którym zawiśnie kiedyś tam wirtualny pochłaniacz aromatów smażonej cebulki, bujają się póki co: obrazek 10x10 z dobrami natury za szkiełkiem /papryczka, kukurydzka, pieprzy ziarna etc./ od znajomków z Kotliny; jeden z serii pojemniczków-a`la czajniczków, czyli samoróbka ze skóry made by funfel Jarek, nabyta drogą wręczenia w roli prezentu ślubnego; ceramiczne, ręcznie malowane mikrokierpce, w roli schedy przytachanej z rodzinnej chaty. Tak to mniej więcej wszystko póki co wygląda. Dziwacznie i na krzywy ryj.
Sajgon wieczorny po prawej. Sterta prania wysiudana z suszarki rozpycha się na turpistycznie zużytej wersalce i nikt nie chce się z nią zaprzyjaźnić. Stary się wypiął, polazł na strych. Ja klepię, więc mam wymówkę. A niech se tam leży. Kocur się do niej systematycznie, w milimetrach przysuwa, korci go miękka wyściółka. Siorb herbatki i powolny szelest papierka. Mniam, batonik kokosowy. Czysta rozpusta i dżinsy o numer większe, ale co tam. No więc tak – na kominku kurczy się i marszczy śliczna kolekcja zaduszkowych dyń. Nie krzyczcie przeciwko zmianom obyczajów, jeśliście sami nie zaznali fajności w dyni dłubania i radości dziecięcej z tychże cnych poczynań /upssss, czytam se Sapka, rzuciło mnię się na język, będąc starą czytelniczką /. A w kominie na pomarańczowo tańczy się gorące tango. Widzę tylko kawałek, bo przy szybie suszy się bluzeczka na jutro i zasłania. Bez kołnierzyka. A zresztą, nie mogę się za bardzo rozglądać, bo szlag mnie trafia, że takiego syfu demiurgami jezdeśma. Pół dnia sprzątania, a wieczorem w pokoju jesień Średniowiecza. Jakaś chroniczna porażka.
Hmmm, z tym wystrojem wnętrz to też póki co u nas nie za bardzo. Lepiej się gada o tym, co będzie, niż o tym, co jest. Bo jest, jak to mężuś ostatnio odkrywczo stwierdził, niemalże akademik jakiś. Oczywiście przesadził z deczko, bo nie mamy wszak na suficie lamp białych w kształcie naleśnika i zasłon z płótna workowego, drukowanych w nagonasienne kwiatki. Choć liczba pustych butelek po piwie zaiste bliska akademikowej. Ale mimo wszystko ukryta w korytarzu, nie wyściela podzwaniającym szkłem linoleum tuż za progiem. No i kominka w akademiku nie uświadczysz i innych tam takich, co u nas, jakby na to nie patrzeć, som. Ale jednak – kalendarz na rok 2002 na ścianie /z rewelacyjnymi grafikami Macieja Bochużyńskiego – żal schować do szafy, a w ramki obrazków oprawić ni ma kiedy, więc se wisi, a co/ i karnisz obok niego krzywy, bo Marcel się maniakalnie wiesza na firance, stwarzają stosowny nastrój. Drzaźni coraz bardziej barwa ścian jasnozielonoburawa, po trzech latach palenia w kominku, zamiast wymarzonego koloru półsłodkiego czerwonego wina. Nie przymierzając, na ten przykład Kadarki. Sufit jak w chacie kurnej, z objawionymi jakiś czas temu spękaniami od żeber. A chciałoby się drewniany...
O rany, ciąg dalszy być może nastąpi, zapomniało mi się, że arbajt pili. Więc se teraz poklepię troszkie służbowo, a potem się zobaczy. Adijos!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia