"Pamiętnik znaleziony w betoniarce" - Yemiołka + Jano
JĘK. W TYM SĘK.
„….Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły….”
Taaaa. Sielsko-diabelsko. Na to dokładnie wyglądało.
Oj głupiaś ty, głupia, Yemiołko…
Gdy kupiliśmy ziemię, sąsiad na działce obok miał cyrkowy wóz spleciony z różnokolorowych uli. Se bzykało, se pracowicie słodycz produkowało, se wyglądało idyllicznie. Się następnie Ś.P. sąsiadowi zmarło, ule wdowa sprzedała i koniec pieśni.
Prawie.
Do kolejnej wiosny. Anno Domini lat ileś nazad.
Się okazało, że ule jednak są. U innego sąsiada za murem.
Się okazało dość brutalnie. W takim raczej hitchcockowym stajlu.
Co prawda nie było ptaków, ale za to były pszczółki.
W ilościach dość satysfakcjonujących.
Jakieś, na oko, minimum 15 tysiaków.
Nad naszym łbem.
Wszędzie…
I tak dziesięć razy pod rząd.
Jakoś tak mniej więcej w maju rozpoczyna się okres pszczelej rójki, który trwa do jakoś tak mniej więcej końca czerwca. Pszczelarz może nad tym w dużej mierze zapanować, ale musi mu się chcieć. Naszemu sąsiadowi chciało się jednak wyłącznie chlać.
Próbowaliście osiągnąć rozsądny kompromis z wiecznie zapitym na umór degeneratem? No to wiecie. Ciężka jazda… W końcu udało nam się doprowadzić do wywiezienia uli na czas lata, ale kosztowało nas to cholernie dużo pary i nerwów.
[Myślałam, że Wam tu opiszę, co czuje młoda mama – wówczas mój synek miał kilka miesięcy - która właśnie ma wystawić śpiące dziecię w wózku do ogrodu, gdy nadlatuje rój. Ale nie mam sił. Ino w skrócie: rój liczy kilkanaście-kilkadziesiąt TYSIĘCY owadów; nadlatuje chmurą rozciągającą się nad całą działką, czasem nawet z impetem obija o okienka; przysiada na gałęzi jakiegoś drzewa/krzaka; siedzi, ile mu widzimisię podpowie – godzinę, kilka dni czy ileś tam; teoretycznie nie jest agresywny – pszczoły tachają w dziobach pożywienie na 3 dni i skupione są na swej misji – ale wytłumaczcie dzieciakowi, żeby w sytuacji, gdy znajdzie się w roju, nie machał rękami; powodzenia]
Przez kilka lat był spokój, zapomnieliśmy o problemie. A w tym roku – witaj smutku!
Do dziś roi było chyba z tuzin, już nawet nie liczę. Wrzucę Wam fotki, jak się ogarnę. Tym razem strategię mamy inną – nie oddajemy roi sąsiadowi, jak onegdaj, bo i tak by je wpakował z powrotem do za ciasnego ula, skąd by znowu zwiały [zresztą, on uparcie twierdzi, że to nie jemu zwiewają, hehehe]; dzwonimy po innego, sensownego pszczelarza, który zdejmie nam ten ciężar ze łba i gałęzi i się nim dobrze zaopiekuje.
Ale spróbujcie usunąć przyczynę – to jest cyrk! Związek Pszczelarzy umywa ręce [rączka rączkę], pozostaje ino sprawa cywilna. Na szczęście znaleźliśmy inny haczyk – facet mieszka w budynku gminnym, więc gmina przylezie i obluka, gdzie te ule, co i jak, i na 99% dostanie nakaz eksmisji.
Póki co jednak, mimo nerwowych ponagleń, pan urzędnik nie może się zwlec zza biurka, a mnie pod biurkiem trafia szlag, bo nogę jak balon trzymam w lodowatej wodzie i już czwarty dzień nie mogę założyć żadnego buta….!!!
A w sobotę wsiowy festyn!
A w niedzielę jestem chrzestna matka!
Macie jakieś sensowne sposoby na pszczeli jad? [wapno, ocet, Fenistil, lód - nie działa nic]
Morał:
Uważać z idyllami, źle wpływają na kubaturę stóp.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia