Dziennik raczków (Ytong)
Grudzień 2006
Zaplanowałem sobie, że w tym właśnie miesiącu ukończę wszystkie brudne prace i że od stycznia będę mógł zająć się tylko wykończeniówką.
Niestety, rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Poumawiałem sobie wykonawców. I tak:
1. Najpierw miał wejść, jeszcze w połowie listopada, instalator CO i wykonać instalację kanalizacyjną.(1 tydzień).
2. W drugiej kolejności miała wejść ekipa tynkarska (2 tygodnie).
3. Póżniej znowu miał pojawić się pan od instalacji podłogowej (1 tydzień)
4. A następnie miały przyjść posadzki.
Z każdą ekipą byłem umówiony już w czerwcu. Niestety słowność naszych ekip budowlanych daleka jest od ideału. Wystarczy, że jedna osoba w tym łańcuszku zawali i cały mizerny plan idzie w łeb.
Najbardzie zawiodłem się na człowieku, który prowadzi firmę tynkarską.
Czego to on nie naobiecywał. Przesuwał ciągle terminy wejścia, jego wymówka, że ma tylko dwie ręce, doprowadzała mnie do białej gorączki. Skończyło sie na tym, że musiałem znaleźć inną firmę.
Tak na marginesie napiszę, a co mi tam, firma nazywała się WOLFF.
Po setkach telefonów znalazłem w końcu, ale musiałem poczekać 2 tygodnie, ponieważ nikt nie miał wolnych terminów.
Mało tego, musiałem zmienić kolejność robót, bo przecież inni wykonawcy w dzisiejszych czasach nie będą czekać na klienta. Mało tego, trzeba ich błagać, żeby raczyli wejść do nas na budowę. To przez to, że mamy w Polsce bezrobocie - 16%.
Najpierw były posadzki, a na końcu tynki. Żeby nie zabrudzić posadzek, musiałem kupić papier karbowany za 350 zł.
Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie. Nawet udało mi się, jeszcze dzień przed świętami, wstawić bramę garażową.
Tutaj niestety też nie miałem szczęścia. Panowie zamontowali nie taki kolor, jaki zamówiłem. Miała być biała, a zamontowali brązową. Na szczęście obiecali wymienić w ciągu miesiąca.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia