Dziennik Wiewióry
No więc chodziłam, dzwoniłam do sąsiadów, rozpuszczałam wici: Chcemy tu działkę! Odzew praktycznie zerowy. Jeszcze może jakiś dom do remontu by się znalazł, no i jedna działka - 505 m2 z bardzo niezdecydowanym właścicielem. Dzwoniłam do niego co miesiąc przez kilka miesięcy, żeby na przedwiośniu 2006 w końcu się dowiedzieć, że działki nie sprzeda.
A nam zaczęło się spieszyć. Postanowiliśmy zacząć budowę wiosną 2007. Został nam rok, a działki nie ma
Więc odpuściłam. Stojąc prezd dylematem: remontować stary dom w centrum czy budować nowy na wsi, zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Jeździliśmy więc po okolicy, eliminując kolejne dzielnice naszego pięknego miasta i właściwie zostały nam dwie satysfakcjonujące.
W międzyczasie pooglądałam parę domów do sprzedania i upewniłam się, że myślimy słusznie. Ceny odstraszały, domy również.
Choć raz, w maju, prawie skusiliśmy się na stan surowy w "naszej" dzielnicy. Cena zwalała z nóg, ale zawierała odwierty na pompę ciepła i studnię głebinowa oraz drewniane dwukolorowe okna na zamówienie. Z ulgą daliśmy sobie wybić tą inwestycję z głowy.
I słusznie, bo dwa dni później znalazłam działkę. Prawie idealną, w fajnej dzielnicy, dużą i niedrogą. Z dwiema wadami : miała tylko 18 m szerokości i przebiegały nad nią linie średniego napięcia. Ale na dom mimo ograniczeń było mnóstwio miejsca.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia