Nasza przygoda z Oliwką
Plan na wczoraj niezrealizowany w całości... przeliczyliśmy się troszkę i nie myśleliśmy, że może być tak ciężko... Chcieliśmy zabezpieczyć od zewnątrz wszystkie ściany fundamentowe dysperbitem. Udało się to zrobić w połowie... Po pierwsze było dziś bardzo ciepło! Podzieliliśmy sobie pracę. Tomek torował mi drogę... :) tzn. odsłaniał fundament, aż do granicy z ławą i troszkę poszerzał tą przestrzeń na styropian, który przyjdzie jako ocieplenie tychże fundamentów, a ja malowałam fundament dysperbitem :) , niby takie nic, a jednak... Słońce grzało niemiłosiernie i na koniec dnia wróciliśmy do domku troszkę "zjarani" - szczególnie nasze ręce otrzymały chyba zbyt dużą dawkę słońca... Nadal są zaczerwienione i z lekka pieką... mimo permanentnego nawilżania... :) Zabraliśmy też na działkę nasze dzieciaki. Ale w końcu musieliśmy wezwać posiłki, bo przychodziły im do głowy niesamowite pomysły, które były wręcz bardzo niebezpieczne... Nie mieliśmy nad nimi kontroli, bo my pracowaliśmy od strony wschodniej i południowej, a dzieciaczki siedziały w piachu od strony północnej... W końcu i mnie spotkała mała przygoda... :) Zmęczona, już troszkę maczając pędzel w dysperbicie, potknęłam się na tych naszych przydomowych górkach i wylądowałam ręką po sam łokieć w preparacie zabezpieczającym :) W dodatku wyczerpały nam się zapasy wody, ale na szczęście znaleźliśmy w szopce jakąś butelkę wody pozostawioną przez ekipe :) Po tym zdarzeniu musieliśmy już zakończyć... bo nie wiadomo jakby zakończyły się dalsze nasze poczynania...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia