Stara Stajnia czyli Dziennik Asi
Z farbą na elewację też mieliśmy przeboje … Została zamówiona u naszego już wspomnianego partnera i odebrana przez naszych fachowców po uprzednim zawiadomieniu (taka zwykła procedura, moi panowie wiedzieli, że jest mi ciężko najpierw z brzuchem a potem z małą Hanią biegać po hurtowniach budowlanych, więc sami starali się przytransportować sobie materiały na budowę. Po otwarciu pierwszego „choboka” ( hoboka ??? Czy ktoś wie, czy to słówko należy do języka rodzimego ???), pan Mareczek zadecydował, że nie malują, bo to z pewnością nie jest kolor, który „Pani” – czyli ja – by wybrała … To się nazywa psycholog, nie ?
Musiałam interweniować – zjechałam z Hańczynym tobołkiem na budowę i sama naocznie oceniłam kolorek.
Był zgniłozielony, ale nie z tych zgniłozielonych, które ewentualnie toleruje i nawet lubię. Był z tych wściekłych. Dzwonię do hurtowni i pytam grzecznie, kto naraża mnie na taki stres. W ich glosach ulga – o co tu chodzi, do diaska ?
Okazało się, że inny klient zamówił ów właśnie kolorek na swój wymarzony domek w drugim końcu okolicy i kolorek dostał nóg – tzn. sam nie dostał, pomogli mu pracownicy hurtowni ładując go do samochodu moich panów remontowych. No i jak się znalazł u mnie, to się potwornie ucieszyli, bo tamten nie był taki słodziutki jak „Pani Asia” i rzucał przez telefon Paniami obficie zamieszkującymi pas przygraniczny i charakteryzującymi się dość wyzywającym spojrzeniem … Farbę oddałam z ulgą, bez konsekwencji wykłócania się, że już ją otworzyłam i napoczęłam!
Do dziś jak spojrzę na mój kochany domek, to dziękuję w myślach Panu Mareczkowi, który przez te kilka miesięcy naszej wspólnej pracy zdążył zapoznać się z moimi upodobaniami i do tego je zapamiętać! Aż strach pomyśleć, jakby zaczęli nim moją stajenkę pielęgnować – chyba ten krem by tego nie przykrył …
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia