Dziennik Jovi
DZIAŁKA
Istnieje różnica pomiędzy ziemią a działką. Nasza ziemia (10 a) działką nie była. Na pewno już nie budowlaną. Była sadem, mogła być polem truskawek, zagonem z kukurydzą, ale nie miejscem, gdzie tak w zwykły sposób można postawić dom.
Wiedza ta przyszła do mnie jeszcze przed zakupem tej ziemi, ale już o wiele za późno w stosunku do czasu, w którym już zdążyłam zakochać się w myśli o własnym domu, długo po tym jak wyobraziłam sobie kwitnący wiosną sad i rozmarzyłam się myśląc o upalnych dniach na huśtawce w cieniu winogronu i wieczorach grillowych z przyjaciółmi.
Ale było wyjście. Kupić następną ziemię. Dużo ziemi. Ponad 1 ha. I zostać rolnikiem. Wtedy mój malutki kawałek sadu stanie się SIEDLISKIEM. Słowo „siedlisko” – słowo magiczne - oznaczało dla nas możliwość dalszego brnięcia w nasze marzenia.
Zaczęliśmy szukać osoby, która za niewielką cenę odsprzeda nam kawałek swojego pola. I znaleźliśmy. I osobę i pole – bagatela 2,5 ha.
Zgodnie z aktualną cną rynkową za nasze pole zapłaciliśmy około 15.000 zł. Nic to – mój mąż – z zawodu programista, z urodzenia mieszczuch – już wyobraził sobie, że ma własną łąkę, hasa po niej jak źrebak, nic nie trzeba z nią robić o ona wiecznie jest zielona, puszysta i zawsze świeci nad nią słońce. A tu nie.
Nowy właściciel jest co prawda zwalniany na 4 lata z konieczności płacenia podatku od ziemi, ale tylko wtedy, gdy złoży odpowiednie pismo do gminy z prośbą o zwolnienie z podatku. A jak się nie złoży – to się płaci. My nie złożyliśmy. Nie wiedzieliśmy. Aż tu nagle pismo do domu z gminy, że „Decyzją...” i „Kara z § ...” za to że nie zapłacone jest. Słońce zgasło nad łąką, trawę ściął pierwszy przymrozek, mąż zaglądnął do portfela, wyciągnął kilka banknotów o niemałym nominale. Wręczając je rzekł do mnie: „A teraz żono, jedź do gminy i napraw to co się tak szpetnie popsuło. Ja nie mogę, bo po pierwsze nie mam prawa jazdy, po drugie pracuję ciężko, po trzecie ...”.
Nastał grudzień 2003 roku.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia