Praktyczny dziennik AgnesK
Z tego wszystkiego (czytaj: z radości z wykonanych ścianek kolankowych) nie opisałam, co nam się przydarzyło podczas naszego dwudniowego pobytu w Piotrkowie. Nadrabiam więc.
Poszliśmy z glizdeczką na spacer w pola (dziadkowie mieszkają na obrzeżach mista) pooglądać budujące się domki (standardowe hobby każdego budującego się). Glizdeczka skakała przed nami, słonko świeciło, ptaszki śpiewały, nagle... mój mąż szanowny chwyta mnie za kończynę górną i pokazując palcem gdzieś przed siebie mówi: "Patrz! Patrz!". Ja na to patrzę na glizdeczkę - ta skacze nadal zdrowa, cała i nie rozumiem o co małżonkowi szanownemu chodzi. Nagle zobaczyłam to, co i on: Pan Praktyczny. Ok 200 m od nas. Wyrwaliśmy z miejsca, jakby nas stado dzikich koni goniło. Im bardziej zbliżaliśmy się do celu, tym bardziej rzedły nam miny..... Dom był zbudowany z szarego bk, pokryty czarną papą, wokół bagałan (jak to kiedyś glizdeczka mawiała) na budowie... W domu gruz (podłoga niezalana betonem). Wszystko to zrobiło na nas jakieś takie przygnębiające wrażenie...
Coś mi w tym domu nie dawało spokoju, coś mi niepasowało. Dopiero po chwili zrozumiałam - ten dom nie miał wykonanego wieńca na poddaszu i słupków w ścianach kolankowych... Pewnie w ramach oszczędności - no komments.
Dziadkom nie powiedzieliśmy, że znaleźliśmy w pobliżu ich domu "nasz" dom. Wyglądał jakoś tak...smutno, ponuro, szaro-buro i kosmato. W żadnym stopniu jednak owo spotkanie trzeciego stopnia nie osłabiło naszej miłości do naszego pana praktycznego. Dobrze, że tu na forum można pooglądać wielu pogodnych panów praktycznych.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia