Inka i MazaQ - wymarzony domek krok po kroku...
No... żarło, żarło i zdechło...
Stoimy.
Dziś pojechaliśmy z Inką odebrać podobno gotowe wyznaczenie wjazdu na naszą działkę. Pojechaliśmy, posiedzieliśmy, posłuchaliśmy rozmów urzędniczych typu:
"Wie Pan Panie Stasiu, no może by się i dało, ale czy ja wiem? W sumie by można, ale nie do końca, bo wie Pan jak to jest" i takie za przeproszeniem pierd%$#@ odbywało się przez pół godziny między urzędnikiem a jakimś znudzonym życiem petentem, który najwidoczniej miał urlop i mu się nigdzie nie śpieszyło (a co go w sumie obchodzi skoro już wszedł że inni czekają). W końcu wkurzeni siedzeniem i wysłuchiwaniem niekompetencji urzędasów wtargnęliśmy do innego pokoju (a w zasadzie Inka wtargnęła) i tam się dowiedzieliśmy, że rozpatrzone pozytywnie (jakby mogło być inaczej!!) ale niestety jeszcze nie gotowe bo Pan nie zdążył wrysować (w końcu to nie lada zadanie takie wrysowanie...). Tak więc zmarnowawszy poranek wróciliśmy do pracy z niczym...
A jakby tego nie dość po miesiącu oczekwiania na warunki przyłącza gazowego nie jesteśmy nawet o kroczek bliżej ich uzyskania, bo jak to ujął Pan w Gazowni, nie ma nas nawet jeszcze w systemie bo do nich dopiero wnioski z października spływają... No paranoja jakaś. Dziś szukam jakichś informacji czy można się do nich przychrzanić o nieterminowe rozpatrywanie dokumentów i czy ktokolwiek może im cokolwiek zrobić. (acz czarno to widzę...)
A marzec coraz bliżej.
A właśnie, jutro jedziemy rozmawiać z kolejnym wykonawcą za ile i na jakich warunkach wybuduje nam domek... to się dopiero będzie działo biorąc poduwagę kompletny brak ludzi i szalejące ceny budowlańców...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia