Dziennik Ewy i Sebastiana
Chyba wbrew mojej dotychczasowej pewności o stabilności uczuć hormony robią swoje - po przedwczorajszym głębokim dole znowu kocham swój dom. Kocham nawet ludzi którzy w nim pracują (w końcu to moja rodzina więc powinnam ich kochać) :) Pewnie za to, że poddasze już ocieplone (zrobiło się jakieś takie małe i ciche), skrzynka przełożona (mam nawet własne gniazdko w sypialni), parapety wewn. zamontowane (ponadplanowo i wyglądają super), drzwi do sypialni polakierowane i czekają na wstawienie (może już jutro i też są śliczne), dzisiaj mam mieć skończone kafelki w pom. gosp. (nie musze chyba pisać, że śliczne), wstawiony brodzik i uruchomiony podgrzewacz i jest duża szansa na to, że już w przyszłym tygodniu będą ścianki na poddaszu :) Jak dobrze pójdzie dzisiaj z podgrzewaczem to już jutro zamieszkuję w moim domu na stałe - już teraz coraz trudniej mi jest z niego wyjeżdżać wieczorem.
Nie chcę zapeszać ale w ciągu ostatnich kilku dni nic się nie zawaliło ani nie pękło itp. Jedynym niemiłym akcentem była moja scysja z tatą (typ przywódcy stada, i do tego nie cierpi jak mu się mówi, że coś ma być zrobione inaczej) ale teraz znowu się lubimy :)
No i mój dom powoli zaczyna zamieniać się w oranżerię - mama w obawie przed listopadowymi przymrozkami w pierwszej kolejności "przeprowadza" kwiaty. A ma tego duuuuużo :) Doszłam do wniosku, że nie moge się doczekać aż się do nas wprowadzi. Będę miała z kim zabrać się za dzieciaczkowe zakupy, pogadać o firankach, narzutach, kolorach ścian itp - no i inne babskie tematy o których panowie nie muszą wiedzieć :)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia