Jeśli dom, to ZENIT koniecznie - dziennik
Do września 2005 roku poza trwaniem w postanowieniu nie zrobiliśmy nic. Nie szukaliśmy, nie jeździliśmy.
Tak się złożyło, że działka nas znalazła.
Jeden ze wspólników Darka napomknął mimochodem, że na działce obok niego pojawiła się tablica NA SPRZEDAŻ. Niedługo potem byliśmy u niego na małej popijawie. Jeszcze na trzeźwo obejrzeliśmy sobie ten teren. O mediach wiedzieliśmy wszystko wcześniej. Przynajmniej jednego sąsiada już znaliśmy.
Decyzja - wchodzimy!
Dzwonimy, proponujemy spotkanie, ale okazało się że właściciele nie są z Warszawy. Mieszkają w moim rodzinnym mieście. W dodatku właścicielka jest głównie za granicą i do sprzedaży upoważniony jest jej ojciec.
Załatwiamy wypis i wyrys z rejestru gruntów (wystąpiła właścicielka, ale my odbieramy), wypis i wyrys z miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Sprawdzam hipotekę. Czysto.
W listopadzie 2005 podpisujemy umowę przedwstępną. Termin sprzedaży w marcu 2006 roku. Wpłacamy spory zadatek.
Aha, jeszcze się okazało, że sprzedający nie dość, że są z mojego miasta, to bliska kuzynka tych ludzi przez całe liceum była moją profesorką od j. polskiego.
Taki drobny zbieg okoliczności.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia