Funio-Misio-Chatka
"I stała się jasność......" - czy jakos tak
Tzn. miała sie stać, bo zaczeliśmy załatwiać prąd.
I nie jakiś magiczny - budowalny (?? - cokolwiek to znaczy i czymkolwiek miałby się różnić od zwykłego), tylko od razu "prawdziwy" , docelowy.
No i alternatywy nie było - jak w Gorzówku - to tylko jej wysokość ENEA.
Z wszytskim trzy razy trzeba było jeżdźić. Papierologia wstepna była załatwiana jeszcze na etapie adaptacji, czyli we wrzesniu.
Fizyczne przyłącze nastapiło na początku marca 2004, ale ile przed tem było nerwów.....
Najpier czekaliśmy, oho ho, chyba z trzy miesiące na określenie terminu, potem nie było ekipy, itp.
Ale nadszedł dzień zmian......
Wszystko zaczęło sie od telefony w sprawie podłączenia. Odebrał jakiś "miły" Pan, powiedział "zara" i odłożył na bok słuchawkę, bo miał "klyenta". Posłuchałam sobie zatem całej rozmowy jak to się niestety "absolutnie nic Panie nie da załatwić".
Potem sobie posłuchałam, jak "miły" Pan relacjonował koledze, że jakiś s.... podebrał mu kawe, potem jeszcze jak z innym kolegą przy pomocy łaciny cos ustalają (A SŁUCHAWKA DALEJ ODŁOŻONA) i gdy weszła kolejna osoba do pokoju - nastepny klient, a trwało to już chyba kwadrans - to nie wytrzymałam.
Ja, na codzień milutka Fuńka, zamieniłam sie w potwora. Odłozyłam słuchawkę, wykręciłam numer ponownie i poprosiłam z kierownikiem działu. Miła pani, która okazała się nim być, usłyszała ode mnie taką wiąche na swoich pracowników i działanie monopolisty na rynku, że na drugi dzień rano ekipa pojechała szafkę podłączać.
Coż nie lubie takich podjazdów, ale tym razem odniosłam zwycięstwo.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia