"Bziabzia" czyli Alice realizuje marzenia
28.01.04
Mój optymizm parował wczoraj jak kałuże po letniej burzy Mieliśmy spotkanie z kierownikiem budowy, który starał się - przynajmniej w przybliżeniu - oszacować m.in. koszt potrzebnych materiałów. Z każdym metrem ponad poziom ziemi robiło mi się coraz bardziej gorąco Dobrze, że nasza kochana córeczka w obawie o zdrowie psychiczne tatusia postanowiła obdarzyć mnie wylewnością swoich uczuć i spędzić wieczór razem ze mną, dyskusję z kierownikiem zrzucając na barki mojej "nieugiętej" małżonki.
Stanęło w końcu na kwocie o blisko 100 tys. zł wyższej od naszych wcześniejszych założeń. Nic tylko powiesić się. Oj, czarno to widzę. Nie wiem, co robić. Zmieniać projekt na mniejszy? Chyba nie wchodzi to w rachubę, bo cała machina urzędnicza już ruszyła (jest pozwolenie na budowę, a nawet zgłoszenie rozpoczęcia prac - przedostatni dzień 2003 r.). Do tego gotowy projekt przyłącza gazowego. Trudno się teraz wycofać. Czeka nas z małżonką burzliwa dyskusja.
Dobrze, że przynajmniej moja Kasieńka jest pogodnie i optymistycznie nastawiona do życia. Mnie ciągle niestety brakuje wiary. Pocieszam się jedynie słowami kierownika budowy, który rzucił na pożegnanie, żeby jeszcze raz sobie poprzeliczać i ... ruszać z pracami ziemnymi. Łatwo powiedzieć. Jak ćma szukam światełka w tunelu. Nadziei upatruję w tym, że większość rzeczy liczona była z naddatkiem (np. dach wyceniany był przy pokryciu dachówką ceramiczną, chociaż wstępnie opowiadamy się za blachodachówką).
Kasia zaproponowała, byśmy wzięli w przyszłym tygodniu wolne w pracy i pojeździli po okolicy, posprawdzali ceny i ewentualne upusty, dali do wyceny dach, więźbę. Obecnie to chyba jedyne słuszne rozwiązanie. Ale o ile lepiej czułby się człowiek gdyby był pewien, że stać go na te frustrujące zakupy.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia