"Bziabzia" czyli Alice realizuje marzenia
27.08 (piątek)
Do południa nadzoruję prace na działce. Tynkowanie idzie pełną parą. Ale mamy problem. Panowie w otworach drzwiowych instalują narożniki stalowe, przez co zdecydowanie zmniejsza się prześwit. Zamiast minimalnych 88 cm w niektórych przypadkach jest zaledwie 86 cm, co skutecznie uniemożliwi wstawienie drzwi. Oni uważają, że wszystko jest w porządku i jeżeli mamy ich rozliczać na milimetry to rezygnują z roboty.
My jednak twardo stoimy na stanowisku, że powinni poprawić. Po interwencji Kasi, która przyjeżdża na działkę urywając się z pracy dochodzimy do kompromisu. Tam gdzie jeszcze nie zaczęli prac usuną narożniki, a gdzie jeszcze nie instalowali będą nakładali tynk na tzw deskę. Dodatkowo, nie będą tynkowali samych glifów w otworach drzwiowych. W sumie narożniki tylko im się przydawały (abstrahuję w tym momencie od otworów okiennych i narożników w ścianach) bo przy ich pomocy równali tynki. Nam przy drzwiach są psu na budę, bo i tak zakryte będą skrzynką maskującą od ościeżnicy. Tam gdzie już nałożyli tynk, ekipa ma wyciąć diaksem narożniki. Niby mała rzecz, a może mieć tyle negatywnych konsekwencji.
Jak z tego wynika, podstawą dobrej pracy i samopoczucia na budowie jest kontrola i jeszcze raz kontrola.
28-29.08 (sobota-niedziela)
Powoli zaczynamy tęsknić za normalnym weekendem. Za leniwym spędzeniem kilku dni z książką w ręku lub przed telewizorem. Pozwiedzaniu okolicy, zrobieniu sobie grilla gdzieś w plenerze. Bez stałego pośpiechu i załatwiania tysięcy spraw. Tym razem dokonujemy wyboru ceramiki do przyszłej kotłowni. Chcemy ją położyć zanim zostanie zamontowany kocioł, żeby już żadne kurze i czy inne brudy nie zanieczyściły palników.
Ostatecznie decydujemy się na płytki z promocji w Leroy Merlin. Nie mając worka z pieniędzmi wybieramy tanie płytki, byle tylko trzymały rozmiar i fakturę. Kotłownia to nie łazienka i ma spełniać zupełnie inne zadania, a nie cieszyć oczy. Po spektakularnych i bardzo głośnych zakupach, podejmuję decyzję, że ostatni raz kupowałem coś w LM. Nie dość, że nie można doprosić się o obsługę, to na dodatek mają tak stare i zdezelowane wózki, że nie ma czym przewieźć towaru. Po zwróceniu uwagi obsłudze, zostaliśmy poinformowani, że przed wejściem znajduje się urna, do której można wrzucić swoje uwagi i postulaty. Tylko, czy je w ogóle ktoś czyta?
Czarę goryczy przelała niemożność odstawienia wózków na parkingu. Albo pourywane były łańcuszki, albo zaparkowane były w tym miejscu wózki z Auchana. Kiedy udało się wreszcie dojechać ze sprzętem do hali, okazało się, że nie można odzyskać monet. Pal licho te 4 zł, ale dla zasady kazałem wezwać obsługę i po prawie kwadransie oczekiwania ulżyłem sobie rzucając kilka wiązanek i życząc dalej udanego samopoczucia. Czułem się niczym gość z komedii Barei “Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, który obrażał się na wszystkie sklepy. A co mi tam.
Dowieźliśmy glazurę do domu teściów, bo na razie strach zostawić na budowie.
Następnego dnia wybraliśmy się wspólnie na porządkowanie działki i zaklejenie folią otworów okiennych, co ma na celu zmniejszenie przeciągów. Ma to podobno zapobiec nierównemu wysychaniu tynków, a w efekcie jego pękaniu. Zaczęło się jednak nieszczególnie, bo Alusia po mrożącym krew w żyłach salcie, rozbiła sobie nos i nabiła guza. Na szczęście dotrwała do końca robót, a szczególne uznanie wzbudziło w niej małe ognisko, na którym spaliliśmy część walających się kartonów. Była w siódmym niebie i szybko zapomniała o ranach.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia