A jednak słoneczko ...dziennik Sylvii
przedtstawiam Wykończeniówka – dramat w n-aktach pióra męża
Osoby:
Sylwia, Tomek – inwestor,
Krzyś, Asia – dzieci inwestora.
Ponadto występują - kuzyn , pan od hydrauliki (PoH), pan od okien(PoO), pan od rekuperacji (PoReku), szef tynkarzy (PoT).
10 marca
10:00 – odbieramy agregat od znajomych, agregat ma urwaną linkę szarpaka (to wiemy, zauważyliśmy jesienią przy odbiorze od wykonawcy).
12:00 – przywozimy agregat na działkę. Okazuje się, że dodatkowo złamany jest kluczyk startera. Agregat nie startuje. Moja irytacja rośnie wykładniczo.
12:15 – agregat ruszył na złamanym kluczyku, chociaż nie wiadomo jak długo tak może funkcjonować; pewnie nie za długo. Podłączamy pompę do studni.
12:25 – pompa nie działa. Oj, nie jestem zadowolony.
12 marca
19:30 – zawozimy agregat do naprawy stacyjki i zostawiamy go w serwisie. Jest dobrze.
13 marca
12:00 - dzwoni szef tynkarzy. Miał nam załatwić kozę do grzania domu, ale niestety nie załatwił. Czeka nas niezły survival (jeździłem do jaskiń, wiem co mówię). Nie jest dobrze.
19:00 - odbieramy agregat z naprawy i zawozimy do PoO. Pokazujemy na mapie lokalizację działki i proponujemy, że tam zajedziemy, żeby pokazać drogę. Propozycja zostaje grzecznie odrzucona. Pokazujemy sposób uruchamiania agregatu. Okna mają być jutro o 10:00
14 marca
10:30 – dzwoni PoO. Zgubili drogę. Opisuję jak dojechać.
10:40 – dzwoni PoO. Zgubili drogę. Opisuję jak dojechać.
10:55 – dzwoni PoO. Zakopali się z oknami przed wjazdem na działkę. Pytają o traktor.
10:56 – dzwonię do Sylwii. Wspólnie ustalamy, że nie mamy traktora.
11:40 – dzwoni PoO. Udało im się wykopać. Zaczynają pracę.
15:00 – dzwoni PoO. Agregat padł. To chyba akumulator.
17:15 – wracam z pracy, po drodze kupuję akumulator suchoładowany i elektrolit do niego.
17:20 – przyjeżdża kuzyn . Zawozimy akumulator na działkę. Elektrolit wylewa się z otworu odpowietrzającego i parzy mi palce.
17:50 – ekipa od okien już pojechała. Poradzili sobie podłączając samochodowy akumulator na czas rozruchu agregatu.
18:00 – podłączam nowy akumulator. Nie działa. Jestem niezadowolony. Poprawiam styki, dokręcam, działa. Jestem zadowolony.
20:00 – robimy grilla. Nie ma na czym usiąść, bo stary materac pogryzły w garażu myszy i nie bardzo daje się napompować. Pozostaje nam szwedzki stół, tzn. kolacja przy świecach i czołówkach. Kiełbaski z grilla jako pierwszy posiłek tego dnia smakują wyśmienicie.
22:00 – zawożę Sylwię na noc do mieszkania i podłączam rozładowany akumulator z agregatu do prostownika. Wracam na działkę.
23:00-4:00 – ogrzewamy się grillem i rozmawiamy z kuzynem o życiu. Jest zimno. Zamarzamy. Na zewnątrz widać szron.
15 marca
7:00 – jest potwornie zimno. Buty przemokły mi już poprzedniego dnia i w nocy nie wyschły. Czuję się źle i jestem generalnie bardzo niezadowolony. Okazuje się, że wybór t shirta i polaru jako jedynej odzieży na minioną noc był złym pomysłem. Trzęsąc się z zimna zdrapujemy razem z kuzynem lód z szyb w aucie i wracamy do mieszkania. Jemy śniadanie, kuzyn idzie spać, a ja wracam na działkę z podładowanym przez noc akumulatorem do agregatu.
8:50 – podłączam akumulator. Tym razem agregat się uruchamia. Jest dobrze.
9:20 – przyjeżdża PoH.
9:30 – przyjeżdża ekipa PoReku.
9:50 – test bojowy - uruchamiamy agregat. Działa. Jest dobrze, ja jestem zadowolony, ekipy są zadowolone.
9:55 – Młot udarowy ekipy PoReku przeciąża agregat, muszą z niego zrezygnować i nie są z tego powodu zbyt zadowoleni, ale PoH pożycza im swój, mniejszej mocy. Prace trwają dalej.
11:00 – przyjeżdża PoReku. Spisujemy umowę.
12:00 – padam z nóg po 30 godzinach bez snu. Wracam do mieszkania, biorę kąpiel i idę spać.
16:00 – jedziemy na działkę z kuzynem. Agregat działa, ale akumulator znowu padł. Ekipy znowu uruchamiają agregat z akumulatorów samochodowych, bo to nowe przeze mnie kupione suchoładowane cudo też nie działa. Dobrze, że w ogóle udało się im coś zrobić.
17:00 – ekipy się zbierają. PoH przywiózł nam w tzw.międzyczasie swój nieużywany od lat promiennik i pustą butlę gazową. „Stary, ale jary” jest podobno ten promiennik. Jedziemy z kuzynem wymienić butlę na pełną, robimy zakupy i wracamy na działkę.
18:30 – jest już ciemno. Zawór butli jest zabezpieczony nakrętką z tworzywa, a my nie mamy klucza 27-ki. Próbujemy za pomocą różnych narzędzi odkręcić zabezpieczenie zaworu. „Może w złą stronę kręcicie?” – pyta mój syn, Krzyś, ale co takie małe dziecko może wiedzieć…
19:00 – nakrętka żadnym sposobem nie daje się zdjąć. Stoimy nad butlą jak konsylium lekarskie nad pacjentem i przy świetle czołówek za pomocą kombinerek, obcęgów, młotka i śrubokręta próbujemy pozbyć się tej cholernej nakrętki. Jestem bardzo, bardzo niezadowolony!
19:30 – rozdłubaliśmy nakrętkę. Gwint był lewy, zamiast prawego (podobno gazownicy tak mają, że stosują lewe gwinty. Z pewnością ten fakt zapamiętam do końca życia).
19:35 – podłączamy promiennik. Promiennik nie działa. Jestem taki, jak o 19:00, a nawet jeszcze bardziej.
19:40 – Sylwia wyjeżdża z działki i wraca z dziećmi do mieszkania. Zostaje kuzyn i ja. Jest zimno, ciemno i mam wszystkiego dość.
19:45 – próbujemy z kuzynem uruchomić promiennik. Trzeba trzymać przycisk, żeby działał. Normalnie wystarczy 20-30 sekund, ale akurat ten promiennik ma tak, że trzeba trzymać cały czas…
19:50 – dzwonię do PoH. Potwierdza magiczne zachowanie promiennika.
19:55 – dzwonię do Sylwii, ustalamy, że zajedziemy do Leroy-Merlin kupić zwykły, niemagiczny promiennik.
20:00 – czekając na Sylwię przygotowujmy sobie z pozostawionych na placu budowy palet i kawałków styropianu coś na kształt łóżka.
20:30 – przyjeżdża Sylwia. My wyjeżdżamy po nowy promiennik.
21:05 – Leroy-Merlin był czynny do 21:00, żadne prośby, ani groźby nie przekonują strażnika. Wracamy „na tarczy”.
21:40 – rozpoczynamy magiczną procedurę uruchamiania promiennika. Pomaga nam w tym długi śrubokręt, kilka zapałek i zapalniczki.
22:00 – promiennik działa; trochę kiepskawo, ale działa. Sylwia wraca do domu. Zostaję z kuzynem. Kładziemy się spać do przywiezionych śpiworów. Tym razem mam dwie koszule i polar (człowiek uczy się na błędach).
16 marca
6:00 – budzę się dość rześki, chociaż obolały. Spanie na styropianie nie jest wygodne. Przypomina spanie na betonie, nie można obrócić się na bok i pozostaje tylko pozycja „na Imhotepa”, tudzież „na baczność”. Wtedy jednak zimne powietrze owiewa twarz, a to powoduje znaczny dyskomfort.
6:05 – kuzyn też się budzi, obolały i zmarznięty – chyba jego śpiwór nie wytrzymał panujących w domu warunków.
7:00 – zdrapujemy lód z auta i wracamy z kuzynem do mieszkania. Na działkę przyjeżdża Sylwia.
8:15 – zawożę dzieci do szkoły. Po drodze łapię gumę w prawym tylnym kole („Tato, co tak terkocze?” „Nie wiem synu, może łożysko…”).
8:45 – przyjeżdża po mnie Sylwia zostawiając wykonawców samych na działce. Dowiaduję się, że agregat nie działa. Jadę z Sylwią na badania.
9:00 – dzwonimy do PoH; uruchomił agregat z własnego akumulatora. Jest dobrze.
10:00 – Sylwia kończy badania. Nie ma już kamieni w nerkach. Jest bardzo dobrze.
11:00 – kupujemy promiennik i wracamy do domu. W drodze umawiamy się z serwisem na 18:00 na naprawę szarpaka (tyle, że znowu trzeba do serwisu zawieźć agregat).
12:00 – Sylwia jedzie na działkę z nowym nabytkiem w postaci promiennika Camilla 4200, oraz akumulatora samochodowego. Ja wymieniam koło i jadę je naprawić do zakładu wulkanizacyjnego, a przy okazji wymienić opony na letnie.
12:30 – przy wymianie opon okazało się, że mam w aucie pękniętą gumową osłonę lewego przegubu. Dzwonię do Sylwii, żeby jej o tym powiedzieć. Sylwia nie jest zadowolona, co jednoznacznie wynika z przesłanego przez nią sms-a (w treści dominują kolokwializmy). Ja zresztą też optymizmem nie tryskam. Jadę do pobliskiego warsztatu samochodowego.
15:00 – kuzyn wraca do domu. Nie mam sumienia go zatrzymywać.
17:00 – Przyjeżdżamy na działkę, gdzie PoH podłączył nowy promiennik. Generalnie instalacja rekuperacyjna jest rozprowadzona, instalacja wodno-kanalizacyjna również, chociaż jeszcze nie cała.
17:45 – biorę syna i jedziemy do serwisu naprawić szarpak w agregacie.
18:15 – serwis zaczyna naprawę – „5 minut i po sprawie”.
20:00 – wyjeżdżamy z serwisu. Naprawa szarpaka wymagała rozkręcenia praktycznie całego agregatu i zajęła prawie 2 godziny. W drodze na działkę zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie kupuję kilka użytecznych drobiazgów.
21:00 – na działce sprawdzam szarpak. Działa! Zapalamy sobie lampę 150W i gotujemy wodę. Nowy promiennik działa dość ładnie (w porównaniu z poprzednim). Jestem zadowolony.
21:30 – zabieram dzieci i zawożę je do mieszkania. Na działce zostaje Sylwia.
23:00 – zamykam mieszkanie i wracam na działkę. Dzieci dostają jeden z nieużywanych już przeze mnie telefonów komórkowych, do którego dokupiłem kartę. Proste objaśnienie zasad działania – „Używać tylko w stanie wyższej konieczności wybierając z książki telefonicznej jeden z dwóch umieszczonych w niej numerów – TATA lub MAMA”.
0:00 – idę spać. Mam nadzieję, że nic się już nie wydarzy.
17 marca
6:00 – pobudka. Nie było jakoś super ciepło, ale dało się wytrzymać.
c.d.n.
[/i]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia