Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Upłynęło trochę wody w Wiśle, upłynął też czas. Udało się wciągnąć 13 stalowych belek – to szczęśliwa liczba, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości. Dodatkowo świerkowe belki jako wzmocnienie pozostałej części. No i zgrzyt. Dlaczego mają taką samą szerokość jak wysokość? Powinny być wyższe. No nic to – majster tłumaczy, że tak było w projekcie, ja denerwuję się na majstra, on każe sie denerwować na konstruktora, potem moja złośc dzieli sie na nich dwóch z przewagą jednak na majstra, że powinien to sam wiedzieć, a nie wgapiać się jak gapa w gnat w urzędniczą pisaninę. Nic to – zostaną, tylko skręcone, wzmocnione, ma być dobrze. Wierzę, że będzie.
Potem przyszła kolej na strop w miejscu gdzie stare belki nadawały się jedynie na opał do kominka, trzeba je było wyrzucić, a co za tym idzie zwalić sąsiadom niebo na głowę i wyprostować im pofalowany sufit. W ciągu dwóch dni powstała wielka dziura, w ciągu kolejnych została załatana. A dziś dostaję informację, że moja ekipa nie przyszła do wykończenia sąsiadom sufitu płytami k-g, a oni już umówili się z malarzem do malowania ścian. Jeszcze się tam nie wprowadziłam, a już jestem na najlepszej drodze do stania “ulubionym sąsiadem” wspólnoty. Czasami zadziwia mnie ta beztroska budowlańców. To nic, że została spisana umowa, że został określony czas wykonaia kolejnych robót, że już jest tydzień poślizgu, a oni mają czas by dziś nie przyjść. Cierpliwośc jest cnotą – wiem, pielęgnuję ją więc codziennnie od dwóch lat i dbam by złość zbyt mocno nie nadwyrężyła mojej urody :) Ale już są zamówione płyty OSB, więc może jeszcze tydzień i będę mogła chodzić po podłodze, a nie skakać z belki na belkę...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia