Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Wielki dzień – uroczyste przecięcie wstęgi i zakończenie montażu nowych belek. Dumnie wypoziomowane, w makijażu a to impregnatów, a to farby antykorozyjnej, czekają na przyjęcie ciężaru podłogi. No na pełne umundurowanie jeszcze poczekają, a tymczasem musi im wystarczyć ubranko z OSB. A te z kolei dumnie wkroczą na budowę pod koniec przyszłego tygodnia.
Przy okazji przechodzę przyśpieszony kurs negocjacji. Ostatnio kupując buciki, wytargowałam 5 złotych – starczy już na puszczenie lotka (coby hazard nie nadwyrężył założonego budżetu). Ucieszona sukcesem przystąpiłam do targów nad ociepleniem stropu. I proszę: z 11 000 mam 10 000 zł. Za tysiąc złotych można kupić parę par bucików, że o kuponach lotka już nie wspomnę :) Chyba jestem gotowa do interesów na arabskim suku.
Teraz muszę popracować nad socjotechniką mojego głównego majstra. Ma nieszczęsną przypadłość wiecznych wypadków na budowach, złamanych kończyn robotników, psujących się samochodów itd. Wszystkie te zrządzenia losu zwykle mu uniemożliwiają dotarcie na czas na spotkania ze mną, zwłaszcza wtedy gdy jest poślizg na budowie, nie ma materiału, albo ekipa nie przyszła do pracy. W przypadkach potrzeby gotówki – majster wykazuje względną punktualność, a wypadki losowe nie są już tak natrętne. Uzbroiwszy się więc w aresenał słownictwa budowlanego, pikantych określeń i cierpki ton niezadowolego inwestora, wymogłam na nim spotkanie w towarzystwie osób mądrzejszych ode mnie, w zakresie, rzecz jasna, budowlanym. Dziś Majster, przeobrażając się w szwajcarski zegarek wkroczył punkt 12.00 – w samo południe, na umówione spotkanie do biura by skruszyć kopie z moim chłopem, który już szykował na niego gorący ruszt. Po prawie dwóch godzianch ustaleń udało sie nad podpisać aneks do umowy i określenie kolejnego zakresu robót. Wyznaczono nawet godzinę dzisiejsiejszego odbioru prac, których termin nota bene beztrosko minął jakieś 2 tygodnie temu. I właśnie moje chłopie dzwoni z wieścią, że Majster nie przyszedł, ale za to zadzwonił (tyle mojej socjotechniki) i przeprosił, że nie przyjdzie. Czyli Cialdini i jego “Wywieranie wpływu na ludzi” powinno stać się obowiązkową lekturą każdego inwestora. Zamykam więc biuro i powoli się ewakuuję w stronę smażonej wątróbki, którą mój chłop właśnie przyrządza. Może podroby drobiowe wyzwolą w nas nowe siły budowlane.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia