Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Przecieram oczęta ze zdumienia, że to już zima, że upłynął kolejny miesiąc, że jak ciągle w budowlanym lesie. Śnieżna czapa przykryła mój strych, że nawet tchórzo-fredki przestały opętańczo gonić po dachu. Faktycznie – las jak się patrzy.
Udało się zakończyć strop i przystroić go we względnie stabilną podłogę. Przy czym za stwierdzeniem “udało się” kryje się tona nerwów, kilka metrów poprawek, cieknący dach i trzytygodniowy poślizg. Kolejne ustalenia z majstrem zakończyły się wyznaczeniem pewnego piątku jako końca robót. Piątek ów nastał, a jakże, ale jakoś równy strop nie dreptał tuż za nim. Późnowieczorna wizyta musiała sie jednak zakończyć przynajmniej naszym sukcesem, więc rozłożyliśmy dwie płyty OSB i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Dwa tygodnie później belki otulone wełną mineralną, z pieluchą z folii izolacyjnej zostały przyciśnięte pierwszą warstwą płyt. Tu się ugina, tam za dużo łączeń, obok nierówno, z tyłu szczelina. Sesja poprawkowa. Egzamin zaliczony. Uff.
Został dach. Na razie przecieka więc biegamy z wiaderkami i patrzymy gdzie zbierać deszczówkę, a majster mami nas obietnicami położenia w kilku miejscach pasków papy. Ponieważ przyzwyczajam się powoli do snutych przez wykonawców gawędziarskich opowieści, wkładam jego obietnice między bajki i rozkładam płachty folii na mojej nowiutkiej podłodze.
Szukamy cieśli. Zdolny, chętny, mieszkający w Polsce – pilnie poszukiwany. Ci co zdolni – są w Irlandii, ci co w Polsce – mało zdolni, ci co chętni – w życiu dachu nie robili, pozostała jeszcze jedna grupa, której wolę nie sprawdzać – pierońsko drodzy. Gwiazdki z nieba mi się zachciało, tyle, że właśnie na te gwiazdki nie chcę patrzeć. No więc spędzamy upojne popołudnia na wypadach pod miasto, pytamy autochtonów pod sklepami spożywczymi kto im dachy robił, dzwonimy do wszystkich znajomych, nawet tych nieznanych i żebramy o kontakt na cieśli. Efekty już opisane: dalej szukamy.
Jest jeszcze jedno drzewo w moim lesie – kredyt sie nazywa i z jednej strony boję się, że za mocno zapuści korzenie, a z drugiej strony się boję, że w ogóle nie wyrośnie – bo mam za sobą juz chyba piąty bank, który najpierw entuzjastycznie przekonywuje jaki to on elastyczny, preferencyjny, z poduszką, bez poduszki, a po złożeniu wszystkich dokumentów robi buźkę w ciup i uznaje, że analityk, mecenas, czy inna Baba Jaga nie puszcza. Bo to część współna, bo nie ma jeszcze księgi, bo dwóch inwestrów, bo to nietypowe.
No więc się błąkam po moim nietypowym zagajniku problemów i ciągle wierzę, że znajdę porządną ekipę, zrobię dach, dostanę kredyt i zamieszkam na swojej kurzej łapce.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia