Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Wigilia św. Andrzeja. Czy lać wosk? Przydałoby się, ale moja dziurka od klucza jest taka mała, że prędzej wyląduję w szpitalu z oparzeniami palców, niż z wróżbą wieszczącą końcowe pozwolenie budowlane, o woskowym cieśli nawet nie wspominając.
No to więc nie licząc na znaki niebieskie, postanowiłam się wybrać do urzędu, by sprawdzić jak moje pozwolenie galopuje do uprawomocnienia się. To co zastałam nie było nawet człapanym stępem, ale najważniejsze, że dostałam do wglądu kilka kilogramów makulatury, z których część wzywała do uzupełnienia nieistniejących braków, mnie samą skrupulatnie spisano, jako że poddałam inwigilacji pracę nad moim projektem, a ponadto obwieszczono, że mam zapomnieć o luksferach i kominach.
Życie z biegem lat coraz to bardziej mnie zdumiewa, niekoniecznie swoim pięknem i rozwojem. Raczej niedorozwojem innych żyć. Jeszcze rok temu luksfery pełniły rolę ściany, ale jak widać przez ten czas zdołały się rozwinąć do stadium okna. Niezbadane są drogi ewolucji. Kominy, które jako żywo grzecznie ustawiły się przy ścianie graniczącej z sąsiadem i jako takie zostały pogłaskane przez konstruktora, konserwatora i inny archi-nadzór, dziś są za blisko i trzeba przerabiać projekt. To nic, że za trzy dni zacznie się przebudowa całej instalacji kominowej w kamienicy i wszystko będzie przy owej ścianie, ale nie moje cztery kominy. Komin im w oko! Poradzimy sobie. I św. Mikołaj też się przeciśnie!
Przy okazji okazało się, że z planowanych 20 cm powierzchni, którą wspaniałomyślnie oddajemy na rzecz kamienicy by zostały zrobione nowe przewody wentylacyjne, nagle zrobiło się 60 cm. A tyle nasz czyn społeczny nie zakładał. Tutaj moja lewa i prawa podpora – czyli osobisty chłop, przeistoczył się w Rejtana i tylko zamiast szat, rozdarł się sam w ramach liberum veto. Wytoczył ciężkie armaty argumentów, nie godził się nigdzie na półśrodki, a na koniec wypalił niczym Gruba Berta pociskiem demograficznym: że te wyczystki, te trójniki, tą przestrzeń, oni chcą zabrać naszemu dziecku! To nic, że dziecko jeszcze o niczym nie wie, ba – ja nie wiem o żadnym dziecku (!), ale podziałało. Batalia o kominy wygrana, a właściwie o te 20 cm. Ocieram pot z czoła na samą myśl o tym, że gdybyśmy nie trafili przypadkowo na informację o spotkaniu wspólnoty i wykonawców kominów, to za trzy dni moje nieistniejące pacholę zamiast pokoju miałoby kotłownię.
Chyba więc jednak różni święci mają nas w opiece, a ja pomyślę o tym wosku. Tylko żeby nie wyszła jakaś zygota...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia