Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Odliczam dni...dziesięć, dziewieć, osiem, siedem, sześć! Za tyle wchodzi moja ekipa, na którą czekam jak na deux ex machina i przypisuję nieziemskie możliwości – że wybuduja moje niebo! A ja już gwiazd sięgam, wyleguję się na pierzastych obłokach marzeń i drabinę do raju przystawiam. A tymczasem trochę o szczeblach, bo po nich trzeba się wdrapać do nieba.
Prawomocne pozwolenie budowlane – anielska muzyka dla moich uszu, pieczątka inspektora piękniejsza niż obraz impresjonisty, a nawet podobnie rozmyta Już je mam i dziennik budowy też, chociaż ten tutaj jakoś mi bliższy sercu. Nawet udało się spotkać urzędnika w ludzkiej skórze. Oczywiście nie wszystkie “zwrotki” spłynęły do urzędu, a bez tego stempla nie będzie. A bez stempla nawet bank ze mną nie chce gadać, a rozpoczęciu robót nawet nie wspominam. No to znów dramatyczne ustalanie kto, gdzie i kiedy nie podpisał. Wszyscy podpisali, wszyscy odebrali, ale zwrotki nie ma! Paragraf 22? Brakuje od mojego przyszłego sąsiada, kórego już zapoznałam pewnego wietrznego dnia na dachu kamienicy. Dał nr telefonu. Tylko gdzie on jest? O matko! Wczoraj po trzech miesiącach postanowiłam zrobić porządki w kurtce, w koszu wylądowały wszystki stare bilety, karteczki, paragony. W koszu wylądowałam i ja, z obłędem w oczach szukam, szukam. Nie ma! Piotr wreszcie wpada na profetyczną myśl – moja torebka. Przecież powszechna stara prawda głosi, że w kobiecej torebce jest wszystko więc i wymiętolony skrawek papieru z nabazgranymi cyferkami też jest! Uff. Myję więc ręce z resztek kurczaka, który też był w tym koszu.
Sąsiad jest lekarzem więc łapię go pomiędzy dyżurami, a on na recepcie wypisuje mi potwierdzenie odbioru dezycji, pisze jak kura pazurem, że nie wnosi zastrzeżeń, mozolnie przepisuje cały nr akt, podpisuje. Biegnę z tym do urzędu. Jest akurat czwartek – magiczny dzień bez stron. Nie czuję się jak strona więc z człowieczym zacięciem pokonuję urzędnicze zasieki. Docieram do mojej pani inspektor, ona przyjmuje kwitek, czyta i oświadcza: nie ma wpisanego nr dezycji, nr akt to za mało. O w mordę jeża! Co teraz? Przyglądam się przeciwnikowi i oceniam własne szanse. Ryzykuję. Mówię, że za chwilkę wrócę. Wybiegam na korytarz, pożyczam czarny długopis, dopisuję na recepcie nr decyzji, wracam uśmiechnięta do pani. Pani odwzajemnie uśmiech i na moim pozwoleniu ląduje pieczątka – PRAWOMOCNE!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia