Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Zmagań ciąg dalszy. Deszcze, wichury, pesymistyczne prognozy pogody, przestały nam być straszne. Zaprawieni w synoptycznych bojach z coraz mniejszym niepokojem patrzymy w niebo, ale za to z coraz większym niesmakiem – w dół. Bo na dole sąsiedzi. A sądziedzi dysponują dużą ilością wolnego czasu oraz mentalnością obywateli państwa nadopiekuńczego. Wykorzystują więc swoje prawa by wzywać codziennie straż miejską, dręczą uwagami inspektora nadzoru, a nas doprowadzają do białej gorączki. Nieważne czy jest niesiony worek cementu po schodach, czy właśnie trzeba szybko zamykać otwarcie dachu bo idzie deszcz, czy jest godzina 6.00 rano – oni mają PRAWO prowadzić dyskusję o swoim niezadowoleniu, tudzież wysłuchiwaniu po raz tysięczny informacji, jako to przy wykupie przez nich mieszkań (oczywiście za 10 % wartości) gmina pobrała o 2% więcej za grunt i mamy im tę różnicę zwrócić, bo przecież pomniejszamy ich udział w tej królewskiej parceli. To, że zapłaciliśmy za strych, to że w akcie oni zgadzają się na pomniejszenie udziałów, jest kompletnie nieważne. Extra parę tysięcy ma nam ponoć zagwarantować spokój i zgodę. No cóż – poranieni przez ostatnie tygodnie wydarzeniami, osłabieni emocjonalnie, uznaliśmy, że ten bandaż finasowy może nadszarpnie nasz budżet, ale i przyśpieszy sprawy urzędowe. Daliśmy zgodę. Efekt? Wczorajsze spotkanie u natoriausza, które miało uregulować stan prawny strychu zakończyło się posiedzeniem kółka emerytów i udowadnianiu jak to oni są poszkodowani przez remont, jak to oni się poświęcają (rzeczywiście – za nasze pieniądze robią wymianę swoich przewodów kominowych, elektryki, będzie nowa elewacja) dla nas i w ogóle to powinniśmy im być mocno wdzięczni, że możemy wpłacić kolejną partię pieniędzy na konto Wspólnoty. Argument, że bez przeniesienia własności nie jesteśmy w stanie dostać kredytu z banku, a nasze środku po prostu już sie skończyły – był kompletnie nie ważny. I nie podpisali uchwały. Nasze dwa tygodnie uzgodnień, pisanie pism, bieganie do urzędów, ściągnięcie przedstawiciela gminy, umówienie notariusza i zorganizowanie wszystkich ze Wspólnoty, by wreszcie zakończyć to prawnie było chyba tylko naszą fanaberią i zajęciem hobbystycznym z braku innych prac. Wczoraj przekroczyliśmy swoisty Rubikon własnych emocji. Już wiem, że cokolwiek nie zrobimy – będzie źle, bo mają PRAWO to zakwestionować, wszelkie nasze dotychczasowe ustępstwa nie są w ogóle brane pod uwagę, bo dla nich liczy się tylko koniec własnego nosa, więc kiedy my potrzebujemy ich dobrej woli – nie mamy nawet co na to liczyć. A kiedy my chcemy wykonywać własną robotę, zgodnie z projektem i pozwoleniami, bez oglądania sie na miny sąsiadów – to słyszę, że najgorszym dniem w ich życiu było to, że mnie poznali. Cóż – komplemet rzadko spotykany. Pozbawiam więc praw rodzicielskich Nadzieję i zamierzam być mądrzejsza.
Co nas nie zabije to nas wzmocni. Więc kolejna porcja płyt zamówiona i papa już zwija się w rolki ze śmiechu na kolejne pomysły Wspólnoty, i wejście zaczęło się prezentować okazale w całej swej wysokości użytkowej. Przy okazji tego wyjścia – wyburzenie powały odkryło nieznane nam zakamarki duszy mieszkańców kamienicy, a mianowicie schowane mundury ORMO. Więc nic już nie powinno nas zdziwić, a zwłaszcza zachowanie moich drogich sąsiadów.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia