Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Pierwszy dzień astronomicznej wiosny. Równie astronomiczne kwoty zostały już wydane, kolejnych nieziemsko brakuje. Po prostu kosmos :) A do naszego nieba jeszcze kawał drogi, ja ciągle sobie powtarzam, że to już za następnym zakrętem. Oj, długa ta mleczna droga.
Ufoludki (czyt. Wspólnota) zajęła się zadaną im przez nas pracą domową i odrabia ją od kilku dni. Muszą zrobić porządek w inwentaryzacji swoich mieszkań i poprzeliczać udziały, żebyśmy my mogli wreszcie ustalić swój udział. Dotychczasowe wyliczenia gminy za każdym razem spotykały się z ich sprzeciwem, a teraz muszą wreszcie oni sami dojść do porozumienia i zaakceptować inwentaryzację by prawnie sprzedać nam lokale na strychu. Dostali więc klocki do zabawy, a my dzięki temu możemy dalej układać swoje strychowe puzzle, z których wyłania się coraz kształtniejszy obrazek. Bo i płyty na krokwiach przykręcone, bo i obróbki blacharskie zaczęte, bo i oficyna, co prawda dalej wyglądająca jak obce ciało astralne, zaczyna się wpasowywać w nasze niebo. Ale i czas zejść na ziemię, a właściwie wrócić do dalszych przygód stropowych, właśnie na tej nowej planecie. Nasz ulubiony projekt, którego przyszłość rysuje się w szarych barwach papieru toaletowego, jak zwykle nie przydał się do niczego. Zamówiliśmy więc wykonawczy u konstruktora, automatycznie pozbawiając się kilku banknotów o najwyższych nominałach. Iluzoryczne wrażenie, że teraz będzie wiadomo co i jak, prysnęło w momencie odbioru kilku kartek owego opus novum i komentarza wykonawcy, wyrażonego w kwiecistej łacinie podwórkowej. Jak mawiają mądrzy ludzie: papier wszystko przyjmie, praktyka juz nie. Tylko po co było wydawać tyle pieniędzy na kolejną drogą rolkę papieru (w dodatku zbindowaną) do tylnej części ciała? Jacyś dziwni jesteśmy, pewnie jak to OBCY
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia