Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Musiałam albo strasznie nagrzeszyć, albo wszystko przez to globalne ocieplenie. Pogoda zwariowała w drugą stronę. Mamy zupełnie pełnoprawną wiosnę ze śniegiem, zawiejami i mrozem. Hmmm, wybieram jednak klęskę klimatyczną. Do społu z (pół)klęską budowlaną. Planowane dwa dni wytchnienia, w pieleszach rodzinnych, scenerii wiejskiej wymoszczonej ogólną życzliwością, 300 km od mojej budowy, zostały przerwane niecierpliwym dzwonkiem telefonicznym i rozdrażnionym głosem w słuchawce: “nie sprawdziliście się, zalało nas, proszę tu przyjechać!” Jakim cudem? Dlaczego? Co robić? Szlag jasny by to trafił!
Koniec świątecznej sielanki. Oceniwszy, że bilokacja nie wchodzi w grę, samochód nie przypomina wahadłowca, a po czterech godzinach jak w najlepszym razie dotrzemy na miejsce, to niewiele już zdziałamy, uruchomiliśmy gorącą linię telefoniczną. Sąsiedzi (w tym jeden zawodowy dekarz) musieli poradzić sobie sami. My w tym czasie wkładaliśmy zbroję przeciwemocyjną i szykowaliśmy się do stracia w dniu następnym.
Ranny wtorek. Nie tylko ze względu na porę dnia, a przede wszystkim na stan psychiczny Piotra po spotkaniu ze wspólnotą, wszystkich przeprosinach z jego strony i zapewnieniu o pokryciu strat.. Po południu dotarła do nas informacja, że uśmiechnięci już sąsiedzi z dołu, rozpowiadają, że będą mieć nowy strop. Usiadłam ze zdumienia. Rozumiem naprawy tynków, usunięcie zacieków przy oknie. Ale jak widać ktoś chce sobie zrobić generalny remont naszym kosztem. I to wpełni znaczenia słowa: naszym. Chcąc uruchomić ubezpieczenie OC, które na szczęscie wykupiliśmy, by pokryć straty, są potrzebne szczegółowe dane poszkodowanych. Na naszą prośbę o podanie np. PESEL-u, dostaliśmy soczysty komentarz, że ich g... obchodzi nasze ubezpieczenie, my mamy im to zrobić. I oczywiście nie podali danych. Mam wielką ochotę użyć argumentu z gatunku wydalonej przetworzonej żywności, że tyle właśnie będą mieć, jak nie zaczną normalnie współpracować. Tym bardziej, że ten zaciek nie jest tylko winą naszego złego zabezpieczenia. W tym miejscu były robione kominy przez wspólnotę i firma, która się tego podjęła nigdy nie osłaniała stropu bo uważała, że nic sie nie dzieje. Parę razy im zwrócilismy uwagę, ale że nic się nie działo mimo deszczów to i potrzeby zabezpieczeń oni nie widzieli. A ta woda po prostu sobie wsiąkała w strop. Więc kiedy my rozebralismy dach, przykryliśmy krokwie folią, a pogoda się zupełnie zbiesiła i podlało mocniej, to i zacieki wyszły. Tylko, że to już jest nasza wina. Fajna ta budowa, nie ma lekko.
Liczyłam, że dziś wprawione okna dachowe rozjaśnią trochę ogólne nastroje. Patrząc na pogodę za oknem równie dobrze mogę się szykować do snu zimowego. Może i powinnam zasnąć. W końcu w bajkach przebudzenie zwykle owocowało jakimś królewiczem, ewentualnym zdechłym smokiem, połową królestwa i innymi wygodami mieszkalnymi. Księcia mogę sobie darować, żelaznego smoka mam tuż nad Wisłą, ale te komnaty na pięterku to baaardzo by sie przydały.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia