Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Moja budowa zaczęła przypominać lokomotywę. Najpierw ruszyła powoli, jak żółw ociężale, a teraz i biegu przyśpiesza, i gna coraz dalej... Do wagonów ładujemy kolejnych speców i wykonawców maści wszelakiej. Zamiast kwiatków z belek zwisają liany kabli, znaczy się jest prąd, jest światło. Kinkiety początkowo wymalowane flamastrem na ścianach, dziś obiecująco wystawiają kikuty przyłączy. Nasz mały rurociąg PRZYJAŹŃ oplata gazem kuchnię i łazienkę, cieszy oczy żółtym kolorem i zapowiada rychłe obiadki i kąpiele w gorącej wodzie. A i woda – wczoraj doprowadzona do zlewu – peryskopowo wystaje z podłogi. Łazienka wzbogaciła się o stelaże do kibelka i bidetu.
Ba, nawet musiałam podjąć pierwszą widoczną decyzję wnętrzarską – jaki ma być przycisk do spuszczania wody? W swej naiwności nie sądziłam, że zwykła spłuczka przeszła takie stadia ewolucyjne dizajnu, a mnie samej przysporzy tylu rozterek estetycznych.
Kwestia finansowa – co to ciężka, ogromna, a ze mnie pot spływa (pod wpływem wizji kredytowej przyszłości, oczywiście), jest wreszcie i tłusta oliwa – czyli decyzja, śmietanka, creme de la creme decyzji bankowych. Najmniej obstawiany bank, najbardziej przyłożył się do sprawy i najszybciej wydał decyzję ( z tak dziurawym okiem, nie dziwne, że nie moge wygrać w totka). Teraz czekam na równie błyskawiczny przelew na konto.
By się zdawało, że ta budowa to fraszka, igraszka, zabawka blaszana, tylko inwestorka juz mocno zdyszana :) A dokąd, a dokąd, a dokąd tak gnam? Bo śpieszę, się śpieszę by zdążyć na czas. Za dwa tygodnie przeprowadzka!!!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia