Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Czerwcowy smak truskawek, pachnące letnie dni, wilgotna rosa o poranku...ach jak mocno chciałam to poczuć już u siebie - w swoim raju pod dachem. Moja rozpędzona lokomotywa jak to bywa w PKP ma opóźnienie, a że ze mnie polska patriotka to i nie mogę zawieść tradycji kolei. I tylko sama z kolei z niecierpliwością patrzę w kalendarz i robię mus truskawkowy na wynajmowanym mieszkaniu. A jak już jestem przy musie - to muszę uzyskać ostateczne odbiory. A to już sprawy urzędowe, a one przecież mkną z prędkością żółwia.
Produkujemy tony makulatury, pisząc pisma: o nadanie numerów lokalom, o zaplombowanie liczników, o stanie prac by uzyskać drugą transzę kredytu, o końcowe odbiory - kominiarskie, gazowe, czy jakie kto tam jeszcze wymyśli. Rozwijam się więc w kierunku urzędniczych paragrafów i cofam w planach przeprowadzkowych. Nauczona doświadczeniami z biurokracją wiem, że mogę zamieszkać wśród połamanych desek z wystającą rurą w ramach przyszłej łazienki, ale papier na użytkowanie muszę mieć. Aktyw sąsiedzki czuwa :)
Więc przykręcamy kolejne płyty do ścian, snujemy się pośród szpalerów płytek w centrach handlowych w poszukiwaniu natchnienia, wybieramy deski tarasowe, fugujemy drugi taras, upychamy wełnę w każdą możliwą dziurę i...czekamy. Aby nuda się nie wdarła w moje życie, również sprawy zawodowe postanowiły stanąć w szranki ze strychową budową. Dzielę więc niewątpliwą radość budowania pomiędzy własne niebo a remontem tego co dla chleba.
Zbiera się na deszcz - może trochę ochłonę, ostudzę plany, o kolejny tydzień przedłużę wynajem mieszkania i znowu ruszę z kopyta by staranować urzędnicze zasieki.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia