Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Bolący kręgosłup, nadwyrężony bark, obolałe stopy, zakwasy, kilka kilogramów mniej i spadające ze mnie spodnie – oto bilans ostatnich dni oraz sukces w postaci przeprowadzki. Trzy noce za mną, a przede mną hektary roboty. Zamieszkałam więc w swoim raju, ciągle w wersji dla mocno ubogich. Kibelek przecudnej urody owszem jest, jednak luksusu spłukiwania wody jeszcze nie posiada. Na wyposażeniu mamy za to wiadro i kran z ujęciem wody gdzie kiedyś będzie zlew :)
Przypadkowo wykrojony pokoik pełni rolę noclegowni. Łóżko, kwiatki, stolik, kilka kartonów z ubraniami dizajnersko komponują się z nie do końca pomalowanymi ścianami. Reszta dobytku malowniczo piętrzy się pudłami i torbami na ciągłym placu budowy. Nawet czasu nie ma na szampana, o przecięciu wstęgi nie wspomnę. Zwariowana sobota przeprowadzkowa zakończyła się o północy, a kolejne noce są zdecydowanie zbyt krótkie by chociaż trochę stopy odpoczeły. Więc kupuję z zamkniętymi oczami płytki, bo wszystko za szybko się toczy, a decyzje miały być na wczoraj. Nie będzie dwukolorowaje podłogi w łazience, bo nie przewidziałam, że wybrane płytki nie wystepują w wersji podłogowej. Nie będzie drewnianej szafeczki pod umywalką tylko postumnent, który z niewiadomych dla mnie przyczyn odsłania syfon. Nie ma spokojnego zastanowienia tylko krople potu na czole i przepychanie się przez korki by zdążyć z kolejnym transportem. Jest za to pierwsze własne mieszkanie, utytłane w gipsie, trocinach, gładziach, skrawkach płyt, z równie utyłanymi w tym wszystkim kotem i mną. Jutro kolejny pokój ma dostać końcowy gipsowy szlif oraz wstępny kolor. Jak dobrze pójdzie za dwa dni w docelowej sypialni stanie łóżko, a tymczasowa noclegownia przekształci się może w tymczasową kuchnię. Wanna przyjeżdża jutro, reszta płytek też, więc może wzbogacę się o spłuczkę, ale pożegnam się chwilowo z kibelkiem. A mogłam nie oddawać toi toia
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia