Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Zbieram resztki sił w garść i zmuszam palce do kakofonii stukotu klawiatury. Dziennik lekko odkurzam, zdmuchuję gips z komputera i przecieram pył z gresu. Znów wszystko upaćkane, zakurzone, nie zrobione, zmęczone, a nawet zirytowane. Nawet kot.
Dzisiejsza noc zafundowała sąsiadce z piętra niżej dodatkowy nieprzewidziany prysznic. Nam z kolei hektar nerwów i głęboką rozpacz. 15-centymetrowa hydroizolacja i kilka tysięcy złotych zainwestowane w szlamiasto-gumową paćkę o cudownych właściwościach przeciwwilgociowych, zostały utopione w dwóch wiadrach i jednej misce, podstawionych pod kapiący sufit pani Jadzi. By problem nie był zbyt prosty - u nas jest sucho! Łapki nam już wiszą smętnie i bezsilnie.
Kolejna atrakcja ostatnich dni to TRUDNA łazienka. Muszę być chyba wzorem kobiety idealnej - bo tyle kompromisów poczyniłam. Brak takich a takich płytek - trudno - będą te. Kratka ściekowa w prysznicu jest niesymetrycznie - trudno - brodzik będzie miał inne zalety. Kafelki przy narożniku nie są kontynuacją - trudno - są za to kontynuacją czegoś innego (czego nie widać). Podejście pod baterię wannową jest za wysoko i nie da sie okna otworzyć - trudno - zrobimy złączkę i przejście kolankowe. Poziom podłogi jest za nisko - trudno - może kiedyś położymy druga warstwę płytek (tylko po co było robić ciepłą podłogę). Gdzie zniknęły płytki ścienne? Aha, są na podłodze. Tym razem nie wyszeptałam trudno, tylko ryknęłam niecenzuralnym słowem. A teraz wieczorem myślę - trudno - może nie popękają.
Udało się za to zrobić pierwszą wstępną nie-parapetówę (z uwagi na oczywisty brak parapetów), ale za szampanem i rodzicielką, która wreszcie zobaczyła materię i efekty zmagań swojej potomkini :) A przy okazji została wykorzystana do rozjaśnienia włosów, bo oglądając się w przypadkowych lustrach widziałam już tylko zapyziały egzemplarz babo-budowy. Tyle, że nie było kiedy poświęcić się zabiegom fryzjerskim, to w przelocie pomiędzy biurem, gazownikiem, a zalanym mieszkaniem, nałożyłam gdzieniegdzie farbę, pożegnałam mamę, która już odjeżdżała do własnych kątów i z chustką i białą mazią na głowie poleciałam po brakujące płytki, rozsiewając wokół siebie woń perhydrolu i zbierając ukradkowe spojrzenia klientów Leroy. Tym sposobem uplasowałam się w czołówce rodzinnych oryginałów. Do tej pory niepokonana była ciotka, która na bułgarskiej plaży zwykła była kręcić włosy na wałki i opalać się w siatce na głowie. :)
Deszcz przestał padać, jutro kolejny dzień zmagań budowlanych, więc zamykam dziennik i odkładam na wirtualną półkę. Wytrzepię jeszcze kota z pyłu i zmierzam w kierunku niebiańskiego mebla, najbardziej rajskiego w moim budowlanym piekiełku, ... łóżeczka.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia