Pod dachem, czyli moje niebo, czyli opowiastka strychowa :)
Dopiero co jesień złotem liści oczy cieszyła (znasz li tylko takie złoto, gdzie budowa dojrzewa ), a już śnieżna czapa przykryła Kraków, zaskoczyła drogowców, moje koty i zmusiła do zwiększonych rachunków za gaz. Jesienny marazm lekko spowolnił podniebne szaleństwa, więc by rozrywek było aż nadto wzbogaciliśmy się o małego futrzaka – kolegę dla pani kotki, która to jednak nie ucieszyła się z “braciszka”, tylko obraziła na jakieś 2 tygodnie. Własnie minął ten okres kociej karencji, maluch wszystkie zakazy i nakazy przyjmuje ze stoickim spokojem i natychmiast o nich zapomina, a Inka przestała przesiadywać na parapecie w łazience i wypatrywać tam lepszej przyszłości i ze zrezygnowaniem znosi obgryzanie własnego ogona przez kocurka oraz odkurzanie przez niego wszystkich misek z jedzeniem.
Więc ja teraz z kolei wypatruję lepszych widoków, na przykład podłóg, żebym też mogła coś odkurzać :)
Na pierwszy ogień poszła kuchnia. Promocyjne płytki w kilku kolorach zostały na dziesięć sposobów przez kilka dni z rzędu układane najpierw w sklepie, a kiedy zapadła decyzja o jedynym słusznym kupnie “tych” i “tych”, rozpoczęłam podobną zabawę już na strychu. Kiedy już dopasowałam wszelkie całości i połówki, karo i szlaczki, cegiełki i docinki, wezwałam rodzicielkę na pomoc by ta dopilnowała kafelkarza pod moją nieobecność. Jak wiadomo instytucja “mamusi” zwykle działa motywująco, toteż i tym razem prawda ludowa mnie nie zawiodła. W południe odebrałam telefon od wściekłego fachowca, po kolejnej godzinie jego głos był już zrezygnowany, a wieczorem kiedy weszłam do domu – płytki były niemal w całości ułożone, fachowiec kompletnie wyczerpany, rodzicielka wielce zadowolona, a ja mam całkiem przyzwoicie położone płytki na wszelkich krzywiznach i skosach.
Przyglądając się pustce na koncie uznałam, że te 20 metrów ceramiki na podłodze w zupełności zrealizowały tegoroczny plan podłogowy. Nie przewidziałam jednak wyjątkowej promocji na deski sosnowe. A przeciez takiej okazji nie możemy przepuścic. No i nie przepuściliśmy. Dziś więc zaliczkowaliśmy 47 paczek sosny rustykalnej. Mam tylko nadzieję, że za ładną nazwą będą się kryły równie ładne deseczki. Zagłębiam się więc w opary lakierów i olejów by rozgryź ważki problem utwardzenia tego pieroństwa. Już widzę jak się nawdycham tych mądrości :)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia