Ivonesca - dziennik budowy
1 czerwca 2004
Po wojażach komunijno – wschodnich wróciliśmy szczęśliwie do domku…do budowy…hmmmm…..to już dom bo mieszkamy i jednak jeszcze cały czas budowa, bo ciągle coś trzeba robić .
26 maja, w środę odwiedziłam ogród botaniczny w celu poszukania odpowiednich roślinek do naszego ogródka. Fajnie było….maszerowałyśmy sobie z Panią od projektu po całym ogrodzie, a przede wszystkim po miejscach nasłonecznionych dość mocno bo takie stanowisko będzie u nas. I wyglądało to tak: o, to podoba mi się… Pani, mówi to….OK, będzie rosło u was…i notuje w kajeciku. Tamto…..może rosnąć jeśli będziecie nawozić i obficie podlewać….rezygnuję….zakładamy, że będziemy mieć przede wszystkie silne z siebie roślinki, którym nie straszne piaski i dużo słonka. I tym sposobem będą trzmieliny, irgi, bzy, berberysy, ostróżki, bodziszki, irysy, maki, trawy różniaste ozdobne, no i zioła każdej maści …i całe mnóstwo innych roślinek, których nazw nie pamiętam . Z drzew to brzozy i jarzębiny, a z iglaków to chyba tylko sosny.
W międzyczasie przyjechało kruszywo, a kostka nasza ….pojechała do Rabki….bo tam była na gwałt potrzebna a my czekamy jeszcze na „układacza” …tak że zgodziłam się na mały poślizg.
29 maja, w sobotę od rana (skoro świt o 11 ) zjawił się gość od instalacji gazowej. Wcześniej znalazłam zdjęcia kabli elektrycznych i już wiedziałam ze nie będzie za wesoło. No i okazało się że elektryk położył za wysoko kable , prawie pod samym sufitem. Było trochę zabawy dla gościa bo musiał delikatnie odkuwać tynk, rozciągać kable i dopiero kuć…a ile pyłu w całym domu….o rany….
Gostek jak zakładał tę rurę to oczywiście najpierw trochę pomarudził, że mogliśmy dać skrzynkę w innym miejscu to by było lepiej (to fakt, jest przy samym wejściu do budynku )….i że mogliśmy robić to przed malowaniem (to też fakt, nie było by tyle dziur teraz do łatania )….ale stało się to wszystko tak a nie inaczej….i trzeba było się dostosować do istniejącego stanu.
W międzyczasie jak on rujnował przedpokój a ja za bardzo nie miałam co robić odkryłam dawno zapomnianą robótkę…haft krzyżykowy. (Joasiu – co prawda to nie lepienie…ale też coś z tej serii )…i tak się zahaftowałam że ledwo opamiętałam się, ze miałam jechać na dworzec po połowicę mą….w drodze do domku przedstawiłam mu tak rozorany przedpokój, że jak wróciliśmy to stwierdził…eeeee, nie jest tak źle…no dobra….tylko zobaczę teraz ile te dziury będą tak nie załatane stały zanim się załatają....
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia