Dom z widokiem?
Na samym wstępie zdechł nam pies. Był niezupełnie nasz, tylko kupiony razem z domem. Poprzedni właściciel chciał go uśpić, stary był i schorowany (pies znaczy, nie właściciel, chociaż właściwie, to nie wiem, który z nich bardziej). No i ten pies wyzionął ducha kilka dni po przekazaniu kluczy - jeszcze nie zdążyliśmy się wprowadzić.
Potem kuchnia. Dwa i pół miesiąca opóźnienia w dostawie i montażu mebli (niech diabli wezmą BRW). Przez ten czas przy dwójce małych dzieci gary myłam w brodziku - oczywiście szambo co tydzień przepełnione. Ale Pan-Od-Szamba - bardzo sympatyczny. I to mycie wyszło mi bokiem, a raczej plamami na dłoniach. Nie wiem, co za świństwo płynęło w rurach zamiast wody (a woda z wodociągu była).
Potem przyszła wiosna, zaczęło się robić ciepło i zamarzyło mi się wyjść z dziećmi do ogródka, ale jak pech to pech - wiosna na wsi (kto był ten wie) nie pachnie zachęcająco, a u nas wkoło same pola i się rolnicy okoliczni wzięli za użyźnianie. Tydzień siedzenia w szczelnie pozamykanym domu - odświerzeacz powietrza o zapachu zielonego jabłuszka do końca życia będzie mi się kojarzył z kurzym nawozem.
Jak już się odsmrodziło, to wzięliśmy się za porządki w ogrodzie. Pisałam już, że ogród był duży, to jeszcze dopiszę, że pełno wszelakiego żelastwa się w nim walało (nieźle zarobiliśmy na złomie ). I jakieś przerdzewiałe ustrojstwo się ułamało i Małżonek zarobił w głowę kawałkiem starego resora. Krew się lała (facet to jest), trzeba było na pogotowie - przeżył i ma się dobrze.
Jak już ten ogród odgruzowaliśmy (odzłomiliśmy) to przyszedł kwiecień. Piękny miesiąc. Kupiliśmy kosiarkę (bardzo porządną, co w rozumieniu mojego Męża znaczy bardzo drogą ) - zdążyliśmy na szczęście przed wzrostem VAT-u, więc nie było aż taak drogo. Chrzest bojowy kosiarka przechodziła na strasznych chaszczach. Chwasty po pas (no, może trochę przesadziłam, ale ja raczej niska jestem, to mi sięgały po pas) i Małżonek nie zauważył kamienia. Bardzo ucierpiała na tym nasza bardzo droga kosiarka, na szczęście naprawili w serwisie i można było kosić dalej. Może lepiej, żeby nie naprawili, bo przy następnym koszeniu Mąż się lekko zamyślił (informatyk ) i wjechał na zdziczałą jabłonkę. Jakiś kolec wbił mu się w palec i znów trzeba było jechać na pogotowie. Panowie na pogotowiu się podśmiechiwali, kiedy zobaczyli dużego chłopa z drzazgą w palcu, ale wkrótce przestali się uśmiechać, bo trzeba było ciąć (dali mu zastrzyk znieczulający, chociaż nie chciał naciągać finansowo naszej biednej służby zdrowia, taki z niego bohater )
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia