Dom z widokiem?
Prace w ogrodzie szły nam świetnie. Kiedy już zaczęłam się cieszyć, że krzaki zakwitły, zauważyłam rzecz wielce podejrzaną: drzewa przy drodze miały z każdym dniem mniej liści, a to nie jesień jeszcze była. Okazało się szybko, że to jakieś paskudztwo, przy którym szarańcza to pestka. Liści na drzewach przy drodze szybko zabrakło i paskudztwo chciało się zadomowić w naszym ogródku. Ale walczyliśmy o naszą świeżo posadzoną jarzębinkę! I wygraliśmy!
Później było już mniej śmiesznie, bo zachorowało dziecko. Nagle, bardzo poważnie, bez żadnych wcześniejszych sygnałów, że coś może być nie tak.
Pogotowie, szpital... Ulotnił się gdzieś duch walki o nasz kawałek świata, bo teraz cały nasz świat leżał w małym białym łóżeczku, zaplątany w różnego rodzaju rurki.
Dojazdy po kilkadziesiąt kilometrów kilka razy dziennie, to był koszmar. I wtedy Mąż zapytał, czy sprzedajemy dom. Powiedziałam nie, bo jeszcze się łudziłam, że jakoś się ułoży i w tym momencie spadł sufit. "Sprzedajemy!" - to już powiedziałam ja. To był chyba jakiś znak, gdybym i tego nie odczytała (jak wielu poprzednich), to już tylko sam Pan Bóg musiałby przy mnie stanąć i powiedzieć: "Dziewczyno, pakuj się".
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia