Dziennik Alicjanki
PRZEPROWADZKA
No więc stało się. Przy pomocy czterech rodzinnych chłopa w ciągu czterech dni PRZENIEŚLIŚMY SIĘ DO NOWEGO DOMU! A było to tak:
Część 1: CZYŚCIEC
Czwartek:
Zjeżdżamy do domu przygotować grunt pod przeprowadzkę, tzn posprzątać i domalować przynajmniej nasze naprawiane ponownie pokoje, żeby było gdzie wnieść meble. Na miejscu okazuje się, że faktycznie robotnicy skończyli poprawki w środę, ale ponieważ byli w pośpiechu, nie podocierali dużej części z nich i my to musimy teraz zrobić! Czyli jesteśmy w tak zwanym lesie! Kiedy odkrywam, że w naszej pomalowanej już przecież wcześniej sypialni robotnicy poprawiając pionowo pęknięte złącza płyt na ścianach NIE RACZYLI ODKLEIĆ TAŚMY MALARSKIEJ POD SUFITEM PRZED ZAGIPSOWANIEM – mam łzy w oczach ze złości!!!! Obecny na miejscu pomocnik Wujka mówi mi bowiem, że ten gips trzeba będzie zdjąć, bo klej od taśmy (która znajduje się pod gipsem) i tak go prędzej czy później odparzy. Żeby było jasne- taśma służyła mi do równego oddzielenia ciemniejszego koloru ścian od jaśniejszej farby kładzionej na suficie. Tak więc docieram i płaczę a krew się we mnie gotuje.
O 12,00 wyjeżdżamy w kierunku Pruszkowa do notariatu sfinalizować sprzedaż mieszkania („za bezcen” – jak mawia Marek). Po drodze w pocie czoła pędzimy do szklarza, który docina nam lustro do wklejenia w kafelki w małej łazience. Wieziemy mu kupione na Bartyckiej światełka do montażu w lustrze (700zł razem z górnym światłem do kompletu!). Lustro ma być gotowe na środę. Jakoś sobie do tej pory poradzimy - mamy przecież duże lustro korytarzowe, postawi się toto w łazience i każdy się zobaczy (jak dobrze kucnie... ). Do notariatu wpadamy z opóźnieniem, a przy okazji wyglądamy „budowlano” – nie mieliśmy czasu się przebrać. Przed wejściem wytrzepałam tylko część pyłu z włosów, ale włos na głowie stał się cokolwiek sztywny. Dla pań dodam tu tylko, że pył gipsowy działa higroskopijnie również na włosach. Jak suchy szampon – włosy nie przetłuszczają się tak szybko i mają większą obiętość...
Notariusz oceniając nas po naszym wyglądzie, mówi do nas „dużymi literami”. I tu kolejny raz nauczka – nie osądzaj drugiego człowieka po wyglądzie!
Notariat zajmuje nam dużo więcej czasu niż sądziliśmy. Częściowo dzięki kolejkom w mojej ulubionej instytucji – banku (tfu, na psi urok!).
Do wieczora zatem zapylamy jak pszczółki – głównie pył z przecierania ścian. Marek gipsuje radośnie to co trzeba było oderwać w naszej sypialni, a także w innych miejscach, które wydają się mu nierówne. Tego dnia ma dobry humor.
Sprzątamy to co osiadło, reszta osiada przez następną noc. Syfowe prace.
W tym czasie wujek-kafelkarz w pośpiechu kończy fugowanie małej (jedynej) łazienki, abyśmy w sobotę zdążyli zamontować niezbędny sprzęt.
Piątek:
Dobrze, że chociaż z blokowego okna mam widok na cmentarz, bo cały dzień pakuję. Robota po prostu dramatyczna! Że też człowiek tak niemiłosiernie obrasta w te wszystkie „przydasie” w takim tempie! Mam niezmierną ochotę nie zaglądać do tych wszystkich szafek w których nie wiem co jest – tylko od razu wyrzucić zawartość.
Przyzwoitość każe przebrać kolekcję zebranej przeze mnie prasy tematycznej i nie tematycznej. Zatem wykładam koło zsypu dwie spore kupy prasy kolorowej typu Elle, Twój Styl itp. Nie mija godzina, a już obie kupki zostają przez kogoś zabrane. No i dobrze. Niech ktoś jeszcze z nich skorzysta. Teraz kolej na prasę fachową. Poradniki budowlane, część Ładnych Domów, Stylowych Wnętrz i tym podobne ląduje na zagrzane przez prasę kobiecą miejsce koło zsypu. Muratory bez dwóch zdań zostają! Tu już nie ma miejsca na rozsądek – tu w grę wchodzą emocje (przywiązanie, sentyment i tego typu głupoty...)! Niestety kupka pism fachowych koło zsypu, choć jak widzę przebierana kilka razy, nie zmniejszyła się zanadto. No tak, przecież to jest nie ta grupa celowa...
Marek jeszcze przed południem wyjeżdża na budowę zastrzegając, żebym jego rzeczy nie ruszała! Spakuje je sam – bo ja pewnie bym to źle zrobiła (zodiakalna panna – sami rozumiecie...)! Tak więc on na budowie dociera do reszty i maluje, a ja pakuję. Po południu zjawia się rodzinna pomoc siłowa i przewozimy część rzeczy do Nowego Domu. Na koniec dnia jesteśmy nieprzytomni ze zmęczenia. Gdzieś w podświadomości pojawiają mi się fragmenty filmu „Pianisty” Polańskiego, zapewne jako retrospekcja dotychczasowych przeżyć przed rozpoczęciem nowego życia... Zastanawiam się jak bym sobie poradziła w tak skrajnych warunkach? Wydaje mi się, że jestem u kresu sił – a przecież ilu ludzi ma taki wysiłek na co dzień? Takie myśli kłębią się mojej podświadomości w tym czasie. Emocje są skrajne – albo jestem w euforii bo oto własny dom za chwilę, albo załamuję się najmniejszą głupotą.
Sobota:
Od samego rana w Nowym Domu ekipa hydraulików męczy się nad zamocowaniem sprzętów w małej łazience. W ekipie jest jeden gość, który lubi kuć. Poprzednio przesuwając nam syfony rozwalił w gruz (dosłownie!) pół ściany. Jego szef mówi, że jego trzeba pilnować, bo bardzo lubi młoty pneumatyczne i wszelką rozwałkę. A my musimy jechać z szefem wybierać baterie. Drżę przeto o moją umywalkę za 1800zł. Trzy razy mu powtarzam, żeby działał delikatny. W domu zostaje zatem brat szefa.
W sklepie hydraulicznym wybieramy włoskie baterie o subtelnym kształcie i blokadzie (w postaci oporu który trzeba pokonać), ciśnienia i temperatury wody. Wybieramy też zestaw prysznicowy. Niestety nie ma klawisza do spuszczania wody (Geberit Samba w chromie). Przy okazji zapoznaję się z ofertą zlewów kuchennych. Chyba nie będzie tanio...
Wracamy do domu. Na progu stoi brat szefa i mówi: „stało się nieszczęście”... Blednę i słabnę, a krew staje mi w żyłach. Albo ściana w gruzach, albo umywalka zbita albo co gorsza kibelek... Okazuje się że jest lepiej. Stłukła się TYLKO klapa na kibelek. To mam nadzieję można odkupić. Wchodzę zatem do łazienki i co widzę: umywalka wisi, kibelek wisi... Tylko, że kibelek wisi w zasadzie O WŁOS od podłogi!!!! Zaraz, coś tu nie tak! Płaci się tak wiele za podwieszany kibelek (sam stelaż 700zł!!!) po to, żeby móc w łazience bez wysiłku utrzymać porządek. Taki był mój zamysł. WIĘC CO DO CHOLERY Z TYM ZAMYSŁEM BĘDZIE TERAZ?! Oczyma duszy widzę siebie siedzącą okrakiem na kibelku w pozycji „bidetowej” i szlifującą ścierką spód kibelka i podłogę, tak jak drzewiej czyścibut buty. Krew mnie zalewa i muszę wyjść, żeby kogoś nie pobić. Jednakowoż w tym jest i nasza wina. Hydraulicy (jak się później tłumaczą) zrobili standardową wysokość śrub, w zasadzie przystosowaną do podstawowych modeli Koła. No „omskło im się może o jeden centymetr w dół”. My jednak na etapie montowania stelaży nie wybraliśmy jeszcze modelu kibelka, więc nie mieliśmy pojęcia jaka wysokość śrub powinna być zastosowana. Potem dodatkowo Wujek wyrównywał podłogę masą samopoziomującą, bo nie było poziomu i dodał tym samym od 1,0-1,5cm wysokości. No i efekt - jak w mordę dał - mam teraz w łazience! Zastrzegam sobie w duszy, że nie dopuszczę do takiej sytuacji w dużej łazience! Choćby i obudowę trzeba było rozbierać!
Punk zapalny zaczyna się gdy mamy hydraulikom zapłacić. Szef mówi, że bierze za montaż 15% wartości zamontowanego sprzętu! „Ludzie, trzymajcie bo zabiję” – w Marku budzi się krew Karguli! Bardzo długo z hydraulikiem dyskutuje. Szef tłumaczył się, że on się musi zabezpieczać przez ewentualnymi finansowymi efektami zniszczenia sprzętu. A co my - do pioruna – UBEZPIECZALNIA??!! W efekcie płacimy 350zł za montaż umywalki i kibelka – czyli nie wytargowaliśmy wiele.
Porzucamy zatem hydraulików i udajemy się na zakupy: potrzeba nam dwóch łóżek dla dzieci i trzech materaców. Bierzemy dwa najprostsze, sosnowe łóżka w Praktikerze po 239zł i trzy materace z gąbki (90x200) po 99zł w Conforamie. Teraz czas na wykładziny. Założenia były, że mają być grube, w miarę ładne i najchętniej, żeby nie było widać na nich pyłków itp. Do dzieci wybieram zatem łagodną błękitną (o fakturze weluru) nakrapianą białymi i czarnymi bardzo delikatnymi kropeczkami po 32zł/m2, a dla nas rudą wykładzinę za 39,9zł/m2. Jak się później okazało jedno łóżko miało źle zrobione otwory na bolce i trzeba było wiertarką wiercić inne, żeby łóżko zmontować, a wykładziny (braliśmy ok. 50m2) przycięto nam 15cm za mało. No i jak tu się nie załamać?
Oczywiście za każdym razem gdy przejeżdżamy koło domu wpadamy po jakiś „ładuneczek”, więc rączki mam powyrywane... Ale muszę przyznać, że Marek, który ma kategoryczny zakaz noszenia ze względu na swój kręgosłup, nosi bez słowa skargi, chociaż w nocy, gdy wreszcie usiadł to nie mógł wstać...
W nocy przyklejamy wykładziny w naszej i dzieci sypialni, sprzątamy i malujemy kolejne pomieszczenia aż do 3,00 rano.
Niedziela:
O szóstej zrywamy się, bo zaraz przyjeżdża większa siła do mebli, a trzeba je jeszcze opróżnić. Cały dzień zatem schodzi na kolejnych transportach, pakowaniu (skończyło się na tym, że ja trzymam torbę a Marek wrzuca z szafek wszystko jak leci – no bo czterech silnych chłopa czeka...). Ten dzień to po prostu wyścig z czasem – w poniedziałek bowiem zdajemy mieszkanie, a wieczorem przyjeżdżają nasze dzieci i pewnie chciałyby zastać swój pokój jako-taki. Dzień kończymy z ustawionymi w naszym i dzieci pokoju meblami, ale cały dobytek pozostaje w kartonach. Wieczorem trzeba do 11.00 oddać samochód a dodatkowo w lodówce pusto. Zakupy robimy zatem o 23.00 w Tesco.
Część druga: NIEBO (z przelotnymi zachmurzeniami)
Pierwsza noc w Nowym Domu wypadła we Wszystkich Świętych. Rozłożyliśmy materac na podłodze w salonie i podpierając się nosami zwaliliśmy się spać. Kto mieszka w bloku położonym przy ruchliwej ulicy domyśla się naszych wrażeń: cisza dzwoni w uszach. Było po prostu niewyobrażalnie cicho!. Tak się zasłuchałam w tą ciszę, że przestraszył mnie uruchamiający się piec, którego w dzień w ogóle nie zauważam. Wcześniej wiedząc, że z piecem się inaczej nie dogadam poprosiłam o podtrzymanie w nocy temperatury dziennej (funkcja sylwestrowa - wcisnąć guziczek z kieliszkami). Wtedy nawet się pyta jaką temperaturę ma osiągnąć w pomieszczeniach, choć zazwyczaj temperatura w rozmowach z moim piecem jest tematem tabu. Niestety mój oszczędny mąż w tajemnicy przede mną tą funkcję wyłączył i potem tego trochę żałował, bo ustawiona na noc temperatura w pomieszczeniach wynosi 18.00 stopni...
Pierwszy ranek był trochę zbyt szybki, bo spieszyliśmy się, nie wyspaliśmy się i cała najgorsza robota była przed nami. Drugi ranek jednak, czyli dziś, to było to! Obudziło mnie młodsze dziecko (lat 4,5), które po 1,5 miesiąca mogło wreszcie z nami zamieszkać. To jest ranny ptaszek, więc razem ze skowronkami wstaje, żeby cały dom rozruszać. Zapytałam jak się spało – niezbyt dobrze bo było za ciemno (w bloku latarnie oświetlały pokój przez całą noc). Padło też logiczne pytanie: no to kiedy kupujemy pieska? Tyle razy się dziecku mówiło, że pieska może mieć jak będziemy mieszkać w domku, że teraz, kiedy już mieszkamy – pora na pieska!!
Na zewnątrz słoneczko, widok na złociste brzozy. Gdyby okna nie były tak szczelne, to słychać by było nawet bażanty za oknem (wiem, bo raz okno otworzyłam i słyszałam). Ja do pracy na 9.30 więc spokój, kawka PRZY STOLE (co z tego że plastikowy? - w bloku nie było żadnego). Wszyscy razem przy śniadaniu ( w bloku dwoje jadło w kuchni przy malutkim stoliczku a dwoje w pokoju przy ławach). Problem urodził się przy myciu – nie zabraliśmy z bloku lustra ze ściany. Mąż zatem się nie ogolił, a ja układałam włosy przed telewizorem – przynajmniej zarys postaci widać. Dzieci co chwilę mnie szukały po domu, bo w bloku zawsze wiedziały gdzie jestem, a tu co chwila niknę im z oczu.
Problem był też z ubraniem się, bo oboje nie mogliśmy znaleźć dolnych części garderoby. Do mojego dobrego samopoczucia przyczynił się lekki nocny przymrozek, który zestalił nieco wszechobecne błoto i mogłam dojść do kolejki WKD suchą nogą.
Jestem teraz zatem po drugiej stronie lustra. Wiele jeszcze należy zrobić, ale punkt odniesienia się zmienił. Porównując życie (nawet na paczkach) we własnym domu, z życiem blokowym jakie wiedliśmy przez te kilka lat – nie ma żadnego porównania. Odpowiedź na pytanie „mieszkanie czy dom?” jest jasna i oczywista. I choć problemów przybywa, to jednak świadomość człowieka który zamieszkał we własnym domu się zmienia. ZDECYDOWANIE NA LEPSZE!
[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-04 17:28 ]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia