Dziennik Alicjanki
Z ŻYWOTA DOMOWNIKA – OKNA
Po przeprowadzce zaczął się jeden, wielki eksperyment z domem. Wydaje się, że jest to w pewnym sensie żyjąca istota – na nasze postępowanie odpowiada czasem niespodziewanymi reakcjami. A o co chodzi? Chodzi o wentylację, okna i temperaturę – wszystko ze sobą powiązane w tajemniczy sposób.
Kupując okna napasiona byłam teorią po uszy. Np. wiedziałam, że opcja „mikrowentylacji” oferowana przez producentów nie wystarcza do utrzymania prawidłowej wentylacji grawitacyjnej w domu. Dowodem na to twierdzenie był dom znajomych, który przez całe 2 lata zamieszkiwania z oknami jednej z najlepszych firm, z ‘mikrowentylacją” i innymi bajerami – płakał rzewnymi łzami – jak kobieta, czyli w środku. Po oknach bowiem płynęły (i płyną) strużki wody, które trzeba wycierać ściereczką, żeby nie stanowiły kałuż na parapetach. Oczywiście przez pierwszy rok nikt się tym nie martwił, bo „dom wysychał”. Niemniej minęły właśnie dwa lata od zamieszkania a dom nadal płacze.
Tak więc ambitnie zamówiłam nawiewniki znanej firmy Aereco (180zł za sztukę kosztowały swołocze!) – sztuk cztery, po dwie w każdym wykuszu w części otwartej domu. Jako, że zdecydowaliśmy się mieć wykusze nie otwierane, to przynajmniej powietrze będzie napływać tym sposobem bez przeszkód – myślałam sobie.
Mimo wszystko po wprowadzeniu się oczekiwałam objawów roszenia i zwiększonej wilgoci – dom przecież ma prawo wysychać, po wszystkich „mokrych” robotach – w zasadzie jeszcze nie zakończonych skoro kładą mi właśnie w tej chwili kafelki w kuchni.
Tym czasem cały Listopad nie pojawiła się nawet kropla na naszych oknach. Latałam nawet z zapałkami i sprawdzałam ciągi przy otworach wentylacyjnych. Wszystko działało prawidłowo – oprócz małej łazienki, w której otwór wentylacyjny nie był jeszcze zamontowany. Byłam więc z siebe bardzo dumna – jak wszystko przewidziałam.
Tymczasem zaczęło się robić coraz zimniej i zaczęliśmy odczuwać pracę nawiewników – jako całkiem wyraźny ciąg zimnego powietrza. Część dzienna domu, była zawsze o parę stopni zimniejsza od pożądanej i to w miejscach newralgicznych – bo w jadalni (bezpośrednio przylegającej do wykuszu) gdzie siedzi się przecież przy stole o poranku. Przy pomocy specjalnego termometru ustaliliśmy, że w wykuszu u góry temperatura nie przekracza 18 stopni, a z reguły wynosi 16-17. Natomiast tuż przy parapecie temperatura była 14sto stopniowa!
Ponieważ nawiewniki były moją ideą, logika jedynego w moim domu męskiego osobnika (oprócz myszy, której płeć jest nie przebadana) zadecydowała, że to moja wina i ja mam sobie teraz z tym problemem poradzić. Nie powiem ile było na ten temat gadania i wytykania ile to gazu na darmo w komin leci przez MOJE nawiewniki.
Nawiewniki hulały aż miło gdy temperatura sięgnęła na zewnątrz –15 stopni i w łazience zrobiono na suficie otwór wentylacyjny. I wraz z tą czynnością objawił się pierwszy i niepojęty objaw zaburzonej grawitacji, bo w łazience zimne powietrze nawiewało przez otwór do srodka w dramatyczny dla kąpiącego się sposób. A na szybach wykuszu pojawiła się w kątach rosa. Ale tylko w wykuszach i w kuchni, czyli w części otwartej domu, gdy tymczasem w zamkniętych pomieszczeniach sypialnych (gdzie nie ma nawiewników), nie ma śladu po wilgoci na oknach!
Wreszcie zmęczyło mnie to gadanie i ten ciąg po krzyżu i znalazłam sposób na systemowe zamknięcie nawiewników. Niestety nie zmieniło to drastycznie sytuacji, ponieważ przez zamknięte nawiewniki wciąż nawiewa zimne jak diabli powietrze.
Zatem poszłam jeszcze o krok dalej i ZALEPIŁAM swołocz szarą plastikową taśmą.
Jednocześnie w sypialniach w ciągu nocy ustawiam okna na pozycję „mikrowentylacji”. A otwór w łazience został zatkany kłębem gąbki ochronnej pozostałej po montażu drzwi.
Tym sposobem ignorując racje rozumu osiągnęłam spokój dla ciała i uszu (). Z wykuszy już więcej nie wieje, choć rosa po kątach jest obecna. W łazience wreszcie ciepło, a w sypialniach przez „mikrowentylację” coś nawiewa i nie jest tak duszno, a jednocześnie nie wieje.
Po moich drastycznych poczynaniach nie widać negatywnych zmian w domu (np. w postaci zwiększonego roszenia). Wiedziona wyrzutami sumienia (zalepione 180złx4!) obiecuję sobie w duchu, że jak zrobi się cieplej, to nawiewniki odlepię, ale chyba nie wcześniej niż wiosną. Tymczasem znajomi, o których wyżej, zamierzają... wstawić nawiewniki nawet w sypialniach, bo dosyć mają wszechobecnej na oknach wody i pleśni w narożniku sufitu.
I jak tu kierować się jakąkolwiek logiką...?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia