"Z motyką na słońce" - czyli koszyczek Rydzów
Nasza piękna (w przyszłości) działeczka pośród wielu zalet o których piszemy miała też tą, iż była "zabudowana". Chociaż to może zbyt poważne słowo. Stały sobie na działce ruiny domu. Ale jakiego! Budynek piętrowy z 1910 roku praktycznie cały z kamienia. Dwie klatki schodowe i łącznie 8 mieszkań. Ściany 50 - 60 cm grubości. I to właściwie wszystko. Dachu nie było - zapadł się do środka, a pod jego ciężarem legły drewniane stropy. Dzieła zniszczenia dopełnił niejeden podobno pożar wywołany przez spragnionych wrażeń nastolatków.
dom w całej okazałości
http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg
tak wyglądało całe wnętrze
http://www.zkoszarydzow.pl/murator/020.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/020.jpg
pólnocne skrzydło posiadłości
http://www.zkoszarydzow.pl/murator/021.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/021.jpg
Coś z tym fantem trzeba począć.
Krótki rekonesans w urzędzie znacznie podreperował moja wiedzę na temat rozbiórek. Nie będzie łatwo! Bynajmniej nie chodzi o urzędników i ich złą wolę - wręcz przeciwnie. Jestem bardzo mile zaskoczony postawą ludzi w urzędach.
Budynek stoi w granicy działki. A do takiej rozbiórki wymagana jest cała procedura prawie taka jak przy budowie. Czyli: projekt, kierownik, zgłoszenie do nadzoru budowlanego itd.
No to do dzieła! W tzw międzyczasie nawiązaliśmy kontakty z naszym pierwszym architektem. I on podjął się wykonania projektu rozbiórki. Poszło mu to zresztą bardzo sprawnie - chyba po dwóch tygodniach mieliśmy komplet papierów w rękach i razem poszliśmy to złożyć w urzędzie.
Oczywiście po kilku dniach okazało się, że czegoś tam nie wpisałem we wniosku itd, ale dało się to szybko wyprostować.
I po miesiącu mieliśmy pozwolenie na rozbiórkę.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia