"Z motyką na słońce" - czyli koszyczek Rydzów
Sprecyzowaliśmy nasze oczekiwania i preferencje dotyczące domu. Teraz nadszedł czas na znalezienie odpowiedniego projektu. Z racji graniczenia z działką sąsiadów musiał to być budynek z jedną ścianą ślepą - coś w stylu połówki bliźniaka etc.
Ponieważ pracuję w firmie zajmującej się kolportażem prasy, więc z dostępem do wszelakich wydawnictw budowlanych nie było problemu. Dużą ich część zabierałem sobie po prostu do poczytania na weekend - inaczej wywaliłbym na nie przynajmniej kilkaset zł.
Przerzuciliśmy naprawdę dużo tych katalogów i masę projektów. Wybraliśmy kilka do dalszego zastanowienia. Jednak nie wiem czy sugerując się tym co już narysowaliśmy, czy po prostu beznadziejnością większości z tych tworów z gazet w efekcie końcowym pozostaliśmy z jednym projektem w rękach. Naszym
I co tu z tym fantem zrobić? Koszty projektu indywidualnego podobno wysokie.... Zaraz! Ale wysokie to znaczy jakie? Pojechałem do jednego z architektów tak z ciekawości. Porozmawialiśmy o projekcie i o cenie. 3 - 4 tys za dom o powierzchni 130 m. Przeliczam to na projekt gotowy + adaptację = zaczynamy być przekonani do zrezygnowania z gotowca na rzecz projektu indywidualnego. "Przy okazji" architekt dał nam namiary na panią która by ten projekt zrobiła. Mieliśmy się do niej odezwać po wczasach.
Wczasy minęły i czas byłoby cos pchnąć dalej w naszej sprawie domowej. Jednak kontakt z panią poleconą przez architekta jakoś nie mógł dojść do skutku - cały czas nikt nie odbierał.
W międzyczasie załatwiałem sobie warunki zabudowy i zagospodarowania terenu (słynne WZiZT). Przy okazji wyszło, że nasza sąsiadka z klatki jest szefową wydziału architektury i urbanistyki. Lepiej być nie mogło. Mając okazję zagadnąłem ją o kilka spraw. I dobrze się stało. Podpowiedziała mi co gdzie i z kim załatwić by było dobrze i szybko. Przy okazji spytała - czy juz mamy architekta? I okazało się, że architektem jest sąsiad z naszej klatki Pobiegłem do niego następnego dnia by trochę porozmawiać. Umówiliśmy się na rekonesans na działce. No i wyszło, że sąsiad nie ma uprawnień - jego ojciec wszystko będzie firmował i pomagał przy projektowaniu.
Rekonesans wypadł totalnie niekorzystnie - zaraz na początku obydwaj panowie stwierdzili, że "w granicy to się nie da i trzeba się od niej odsunąć" (potem okazało się że jedna z granic jest z działka o statusie drogi i wcale nie potrzeba żadnej zgody na to by dom stał z nią w granicy). Poza tym starszy pan nie zrobił na nas dobrego wrażenia - ogólnie i dosadnie: stary zadufany w sobie pierdoła. A gwoździem do trumny był jego tekst na końcu gdy rozmawialiśmy o rozbiórce domu: "a rozbierz sobie to pan sam po cichu, bez projektu - kto to panu sprawdzi". Dramat. I to kiepski.
Jeszcze przed odbiorem WZiZT wyszedł temat podziału terenu naszej i sąsiadów działki. Chcieliśmy się zamienić kawałkami gruntu - my pozbylibyśmy się tego klina na północy w zamian za pas 3 metrów w naszej północnej granicy tak by dom mógł stać w obecnej linii. Jednak wizyta i rozmowa z geodetą nas od tego odwiodła - a właściwie koszty z tym związane - około 3 tys + notariusz. Jednak przy okazji wizyty u geodety rozmowa zeszła na tematy "budowlane" i dostałem namiary na panią z urzędu która "pomoże". Poszedłem do niej i okazało się, ze jej zięć jest architektem. Co prawda w Krakowie, ale co tam... umówiliśmy się na telefon. Pan punktualnie zadzwonił i potem po kilku dniach pojawił się u nas na pierwszą rozmowę. I od początku mieliśmy wrażenie że "to jest ta osoba". Młody człowiek umiejący słuchać i wyciągać wnioski. A przy tym nie upierający się przy konkretnych technologiach czy rozwiązaniach.
Spokojnie obejżał nasz "projekt", poprosił o wydruk. Porozmawialiśmy o naszych oczekiwaniach względem domu. Potem o finansach i pojechaliśmy na działkę. Rekonesans wypadł korzystnie - co prawda działka wyglądała wtedy jak hodowla pokrzyw i innych chwastów. Do tego drzewa w pełni rozkwitu przytłaczające ją od wschodu. No i te złowieszcze ruiny od zachodu. Sam stwierdził dyplomatycznie - "inaczej to sobie wyobrażałem"
Ale po chwili było już optymistyczniej: "ustalimy właściciela działki sąsiedniej (tej która okazała się drogą), a z sąsiadami jak pan może proszę podpisać zgodę na budowę w granicy - wystąpimy do ministerstwa o odstępstwo". Tutaj nam się gęby uśmiechnęły i już tak zostały.
Umówiliśmy się że za trzy dni podeśle swoją koncepcję "naszego domu". Tak też się stało. A w następny weekend spotkaliśmy się i zatwierdziliśmy nasza współpracę.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia