"Z motyką na słońce" - czyli koszyczek Rydzów
Wczoraj była akcja "zima".
Niestety nie udokumentowana fotograficznie, bo nie było dodatkowych rąk do trzymania aparatu. Teściowi udało się załatwić godzinkę luzu w pracy i chłopaki podjechali do nas na plac z podnośnikiem. Nawet swoje łopaty śniegowe przywieźli :)
Wydostanie się na dach z powodu tymczasowego braku tarasu wymaga właśnie skorzystania bądź to z drabiny długości 9 metrów (a takowej nie posiadam), ewentualnie właśnie z podnośnika zwanego przez niektórych "zwyżką".
A na dachu - masakra - ogniomury z niższej strony mają ok 25 cm z niższej ok 60. A między nimi równiutkie śnieżne pole. Cały śnieg już zdrowo uleżany i nasączony wodą z ostatnich deszczowych dni. Naturalnie topiłby się dobrych kilka dni ale w perspektywie mrozy a nie odwilż. Wszyscy raźno zabraliśmy się do roboty i po niecałej godzince ogłosiliśmy fajrant :). Prawie cały śnieg został zrzucony na dół. Sporo tego było - nawet licząc średnio tylko warstwę 30 cm śniegu / m2 daje na całym dachu około 40 m3 mokrego śniegu. Brrrrrr. No ale to są uroki posiadania stropodachu :)
Dzisiaj nie mogę ruszyć lewą ręką - jestem na prochach przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Odezwała się stara powypadkowa kontuzja barku - od wczorajszego zbyt zapalczywego szuflowania
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia