Kk+ak
2 września 2003
Ale dziś szaro i buro za oknem! Niespodziewany koniec lata. Te dwa miesiące przeleciały o tak: pstryk! i już po nich. Na dodatek ostatnio nic się nie paliło i pewnie dlatego zapomniałem o dziennikarskich powinnościach.
22 sierpnia zapłaciłem grzecznie wszystkie zaległe rachunki za materiały budowlane i udałem się na tydzień nad morze w celach regeneracyjnych. Po drodze odwiedziliśmy producenta prefabrykowanej więźby w Pułtusku (firma Hatek), żeby podpisać umowę. Po numerze umowy zorientowałem się, że jestem 6-tym klientem tej firmy w tym roku, czyli również szóstym klientem w ogóle (bo firma działa dopiero od maja). Trochę to niepokojące, ale na szczęście na razie firma zrobiła na mnie dobre wrażenie. Właściciel oprowadził mnie po zakładzie. Wszystko się zgadzało – rzeczywiście jacyś ludzie impregnowali drewno, robili wiązary a nawet malowali na nich logo firmy. W hali stały nowe maszyny. Wyglądało to bardzo przekonująco. No chyba, że zainscenizowali to po to, żeby wyrwać 3k pln mojej zaliczki – tfu – zadatku. Zobaczymy, co będzie dalej.
Potem przez tydzień walaliśmy się po plażach nad morzem i pogrążaliśmy się w błogim nicnieróbstwie. Żonka obsmażała po kawałeczku a to boczek, a to nóżkę, a ja zająłem się bezwstydnym kopaniem kanałów i budowaniem tam z piasku. Baaardzo mi było tego potrzeba!!! I wiecie co? Ten cholerny piasek, za który płacę w Warszawie jak za złoto wala się tam tonaaaami! Drobniutki, ślicznie przepłukany – istne cudo i jest go tyle, że jak ktoś capnie wywrotę, to raczej nikt się nie pokapuje. Jaki ten świat jest niesprawiedliwy – aaaaa!
Budowy nie pozostawiliśmy samopas. Co dzień kontaktowałem się z mamą żeby dowiedzieć się o postępach prac i żeby ustabilizować nieco jej emocje wystawiane co jakiś czas przez ekipę na ciężką próbę.
Po powrocie z urlopu zobaczyłem wreszcie ile będzie miejsca w salonie i co widać przez okna. W sumie we wnętrzu wszystko zgadzało się z moimi wyobrażeniami popartymi wcześniejszymi symulacjami komputerowymi. Tylko z zewnątrz dom wygląda na ogromniasty i przerażające jest to, że na razie wymurowano 1/3 jego ostatecznej wysokości. To będzie wielka stodoła.
Budowa-rówieśniczka, którą mijam po drodze na moją działkę i która wystartowała równo z moją i początkowo mocno moją wyprzedzała, teraz wytraciła impet. Utknęła gdzieś na wieńcu nad parterem. Peleton więc się zbliża! Może dogoni ucieczkę?
Ekipa trochę się nie sprawdza. To znaczy chłopaki robią dobrze i są porządni. Choć zaprawa strasznie im się chlapie, pustaczki czasami lekko w murze falują i tworzywo pustak-cegła pełna-dziura zapaćkana zaprawą miejscami sztukę abstrakcyjną przypomina, to jednak dom nadal składa się z linii pionowych i poziomych. Jedyną wadą chłopaków jest to, że robią powoli – a ja bym przecież chciał już w tym domu mieszkać! Noooo ??!!! Czasem sam już nie wiem. Może to mi się tylko wydaje, że robią powoli? W końcu to duży dom... Cały parter domu, w sumie dość duży (100 m2 w rzucie), i garaż (jeszcze 30 m2) ekipa murowała 2 tygodnie. Nie wiem czy to szybko czy wolno, ale jedno jest pewne. Termin ukończenia wszystkich prac wyznaczony na 15.09.2003 jest całkowicie nierealny. Ukończenie budowy rypnie się, na moje oko, o jakiś miesiąc, co zresztą od pewnego czasu antycypuję i co specjalnie mnie nie martwi, bo w umowie zapisałem kary za spóźnienie – wychodzi gdzieś ze stówkę na dzień. Miesiąc w plecy 3 tys. z hakiem zostaje w mojej kieszeni. Dziś z fałszywą troską w głosie przypomniałem o tym szefowi mojej ekipy.
Szef się całkiem nie sprawdza. Niby to on miał być kierownikiem budowy. Ale zorientował się skubany, że moja mama przyjeżdża co dzień na budowę. Ta z kolei zorientowała się już na samym początku budowy, że musi to robić. Więc, gdy szef zorientował się, że nie w ciemię bitą jest mama kobitą, yo!, sam se odpuścił i prawie na budowie się nie pojawia. De facto kierownikiem budowy stała się więc mama, która miała być ino inspektorem nadzoru. Niby nic w tym nic złego, ale gdybyśmy to przewidzieli, to nie decydowalibyśmy się na umowę z firmą, tylko wzięlibyśmy po prostu 4-ech robotników i pilnowali ich sami. Jedynym wkładem szefa ekipy jak dotąd było załatwienie traktura do zdjęcia humusu, baraku dla robotników i zagęszczarki oraz to, że rzeczywiście robotników przysłał nam przyzwoitych: nie piją, sprzątają, są w miarę kumaci i nawet nie klną specjalnie. Szef ekipy okazał się więc kimś w rodzaju selekcjonera. Zastanawialiśmy się nawet z Ania jak wyglądają castingi, na których wybiera sobie robotników.
Moja mama zaprzyjaźniła się z robotnikami całkowicie – gadają sobie i żartują. Ona jest więc tym „dobrym policjantem”, a ja „złym”. Ja, przyjeżdżam na budowę o innej porze dnia (losowo wybranej), chodzę i oglądam wszystko nic nie mówiąc. Czasami tylko wyciągam telefon i dzwonie do mamy. Wtedy widzę jak ruchy kielni robotników stają się powolniejsze, hałasy cichną, białka łypią i uszy strzygą w moją stronę i napięcie rośnie. Po moim telefonie może być spokój, albo może rozpętać się burza. Niestety jest to co najwyżej burza telefonów: od mamy, od szefa ekipy. Czasem na budowie może nawet pojawić się brat szefa (opisywany wcześniej WDR „wujek dobra rada”). WDR pełni rolą raczej reprezentacyjną i ma jedynie demonstrować zdolności szybkiego reagowania ekipy na sytuacje nieprzewidziane. Jednak, jak kiedyś sprawdziłem, po przybyciu na budowę i zrobieniu „ogólnegodobregowrażenia” WDR zmywa się.
Rytuałem stały się też moje potyczki z hurtownikiem. Przyzwyczaiłem się już do tego, że jak mi facet mówi o godzinie 11-tej „już ładują na ciężarówkę”, to znaczy to, że towar dojedzie następnego dnia rano, no, czasem jeszcze tego samego dnia o 19-tej. Zawsze też ten „ach ten mój kierowca” czegoś nie przywiezie. I tak: nadproża przywoził mi przez cały tydzień, na raty. Na raty dowozili też komin. Paleta wapna zamawiane na dzień czy dwa przed terminem planowanego spożycia docierała po długich przepychankach razem z drugą paletą, którą awaryjnie zamówiłem z lokalnej, nieco droższej hurtowni, żeby budowa nie stanęła. Niby mogłem nie kupować awaryjnie aż całej palety – tak najpierw myślałem, ale po tym jak jednego dnia musiałem co chwilę jeździć po dwa worki, zmieniłem zdanie. No jest jaki jest, ale przynajmniej ceny ma dobre.
No i tak mijają kolejne dni budowy na peryferiach. W tym tygodniu mają wylać strop. Jak już go wyleją, to wlezę na piętro i wszystko ujrzę z zupełnie nowej perspektywy.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia