Stokrotkowo-Marcinowa przebudowa.
Będzie o tym jak weszliśmy w posiadanie naszego domu:)
Kupiliśmy go niechcący:)
Znaczy chcący, ale zupełnie się nie rozglądając i nie licząc na cud.
Podwarszawskie, pruszkowsko-grodziskie ceny skutecznie nas odstraszyły od rozglądania się za gotowym do zamieszkania domem, a dodatkowo, pogarszająca się sytuacja na rynku kredytowym nie dawała szans na zakup osobom, które prowadzą własną firmę.
Poszukiwania zakończyliśmy przed rokiem, kiedy to prawie staliśmy się właścicielami domu i dużej działki w Brwinowie, jednak właściciele postanowili wstrzymać sprzedaż. Wcześniej trafiło się nam zamroczone potencjalnym zyskiem, starsze rodzeństwo z Milanówka, które wyceniło zawalającą się, postkomunistyczną ruinę na ponad milionową kwotę ( operat na sto tys) i za nic nie chcieli negocjować ceny, choćby o kilka złotych - dla przyzwoitości i fajnego przebiegu transakcji.
Zniechęciliśmy się. Postanowiliśmy wynająć dom z ewentualną - późniejszą możliwością wykupu i czekać na lepsze czasy.
W międzyczasie sympatyczny poniekąd właściciel domu, który wynajęliśmy, wszystko przeliczył i radośnie, aczkolwiek nieśmiało, ale z błyskiem w oku szepnął:
- Ziemia rolna wokół domu: 6 milionów.
- Dom na tej samej ziemi: Nie mniej niż 3 miliony.
- Budynek gospodarczy na tej samej ziemi: 1 milion.
Od nas dodam, że budynek gospodarczy to fatalna rudera, nieustawna, niefunkcjonalna i w tragicznym, wymagającym gruntownego remontu stanie.
Nie ma mowy, żeby tam pracować, a o mieszkaniu nie powinno się nawet myśleć.
Cenić taki budynek na milion złotych, w dodatku nie wliczając w cenę powierzchni terenu, to tak, jakby wycenić jabłko ze straganu na 100 tysięcy $.
Udało się to raz - Yoko Ono i do tego trafił się szczęśliwy nabywca - Lennon, ale nasz właściciel ani w 0, 0001 % nie przypomina Yoko ( zbliżony jedynie wiekiem, chociaż chyba starszy), ani my - potencjalni nabywcy, nie mamy fantazji Lennona:)
Wszystko się znajduje na grodziskiej prowincji, za Grodziskiem Maz, trochę w stronę Osowca.
Wszystko razem kosztuje 10 milionów według szacunków pana właściciela, które mają się nijak nawet do lokalnych, wygórowanych cen agencji nieruchomości i każdy je kwituje śmiechem:)
I tak skwitowaliśmy to również my, choć nie było nam do śmiechu, bo mieszkać w czymś, czego nigdy nie będziemy mogli kupić, jest zupełnie nie do śmiechu, a mieć do czynienia z człowiekiem, który w życiu na nic nie zapracował i wszystko co ma, zawdzięcza przedsiębiorczości rodziców, nie mając realnego pojęcia o cenach i wartości ludzkiej pracy - to jeszcze bardziej nie do śmiechu...
Dlatego postanowiliśmy szukać czegoś innego, lub ewentualnie przystosować dom rodzinny w Kotlinie Kłodzkiej i zamieszkać tam wraz z mamą - na co mój Małż średnio się cieszył:)
Nastał początek stycznia 2009. Banki zaostrzyły bardzo politykę kredytową i niemal nie było szans na uzyskanie kredytu w naszej sytuacji.
Niewiele się tym przejmowaliśmy, ponieważ bardziej szukaliśmy domu do wynajmu niż zakupu - na pewno nie liczyliśmy na zakup w tym regionie.
I już prawie że wynajmowaliśmy śliczny dom na obrzeżach Wawy, gdy zadzwonił nasz Przyjaciel.Z wymówkami.
Po pierwsze - że za daleko od niego.
Po drugie - czemu nie próbujemy kupić.
Po trzecie - jesteśmy głupki, bo on znalazł dla nas dom w przyzwoitej ( jak na ten region) cenie.
Spodziewaliśmy się absolutnej beznadziei, domku i warsztatu z pustaków w stylu lat siedemdziesiątych.
Ale nie:)
Nie było tak źle. Dom bardzo, bardzo solidny, z wielkim potencjałem...
I za chwilę wszystko potoczyło się samo. No - nie do końca samo...
Kosztowało nas, oczywiście, sporą papirologię, miliony zaświadczeń, godziny, dni i tygodnie nerwów w oczekiwaniu na decyzje kredytowe.
27 marca zasiedliśmy u notariusza i była to wielka chwila:)
Wyszliśmy z aktem własności naszego domu, powiadamiając - dopiero po fakcie całą naszą rodzinę:)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia