Stokrotkowo-Marcinowa przebudowa.
Koniec maja zawsze był moim wyczekiwanym, ulubionym czasem.
Dni wypełnione słońcem i rozbuchaną zielonością. Zapachem przekwitających bzów i zapowiedzią czegoś szczególnego. Wieczorami mogły nawet pojawiać się krótkie i intensywne burze ( miałam to uwzględnione w swoim wiosennym, romantycznym scenariuszu, który już od jesieni tęsknie telepał się z tyłu głowy). Mogły być nawet i burze, żeby zrobić miejsce zapierającej dech parności, ciepłym wieczorom i księżycowi bez otoczki, który zwiastuje śliczny poranek.
Tymczasem teraz.... słota bez końca i bez początku. Deszcz, burze od rana, szaruga, zimno i pies tęsknie spoglądający na drzwi do domu.
Ani wyjść pokosić trawę wokół dworku, ani pojechać z kosiarką do domu.
Dlatego dziś siedzę tak długo, bo niedzielny poranek przespałam z głową nakrytą poduszką, tłumiącą deszczowe dzwonienie w parapet.
Projekt domu się rysuje, rysuje... Geodeta mapkę robi... Długo.
Nic wielkiego się nie dzieje. Pani architekt przygotowuje nam projekt pod pozwolenie na budowę, bo zgłoszenie zwykłego remontu nie przejdzie.
Domyślam się, że przede mną pewnego rodzaju katorga urzędowa, ale dzięki tej pogodzie, jakoś to po mnie spływa:) Podobnie to, z czego i za co będziemy rozbudowywać:)
Miniony tydzień przyniósł nam zmiany tylko w branży zawodowej.
A właściwie - dopiero zapowiedzi zmian poparte kilkoma ważnymi spotkaniami i jednym, zbytkownym wernisażem z ostrygami które zjadłam po raz pierwszy.
Myślę już o tym, żeby jak najszybciej wyprowadzić się z dworku ( nie nasz - dzierżawiony), a dworek jest rzeczywiście w pewnym stopniu luksusowy, a nasz dom - niestety nie:) Przyzwyczaił się człowiek do swojej, osobistej łazienki ( w dworku jest ich aż sześć, a nas jest pięcioro), do salonów, pokoi gościnnych, amfilad, krużganków i całej tajemniczej, XIX wiecznej otoczki.
Do pralni w drugim budynku (gdzie są tylko trzy łazienki i żywa dusza z nich nie korzysta) i trzech hektarów lasu ( ale do tego bardziej przyzwyczaiły się psy, bo ja w te zakleszczone chaszcze się nie kwapię - zadowalam się parkiem i polaną). Czas uciekać z tych wielkopańskich włości do siebie. Psy zdecydowanie nie będą zadowolone. Koty to nie wiem, bo i tak siedzą w domu. Nie będzie zadowolona moja nastoletnia Ni (córka), bo zostawi tu znajomych i jest w tym durnym wieku, że nie rozumie radości z przebywania pod własnym skrawkiem nieba. Młodsi chłopcy za to cieszą się razem z nami. A my z Marcinem nie możemy się doczekać.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia