Stokrotkowo-Marcinowa przebudowa.
Zaczęłam pisać o "klątwie", która ciąży na dworku - tym, co w nim doraźnie mieszkamy:) Ale ponieważ po pierwsze - nie wierzę w klątwy, po drugie - klątwa nas nie dotyczy, to sobie odpuszczę:)
Mimo wszystko chciałabym być już u siebie.
Codziennie z mężem przemierzamy te 17 km do naszego domu. On pierwszy skoro świt, a ja z dziećmi nieco później.
Malujemy, kosimy, grabimy, utyskujemy na rozjeżdżoną przez sąsiadujących budowlańców drogę, ale coraz bardziej czujemy się tam jak w domu.
Przewiozłam już wszystkie kwiaty - bo w dworku więdły. Ogołociłam dworkowe parapety:)
Jutro zacznę przewozić inne drobiazgi i mam nadzieję, że wkrótce okaże się, że nasz dom składa sie nie tylko z bezgustownych boazerii, tanich kafli i marnych posadzek ( to wszystko do zrobienia), ale z nas i naszych bibelotów.
Jakoś przetrwamy. Najważniejsze, ze u siebie.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia