Dziennik Aggi
Maj 2003, ogłoszenia w środowej Gratce nader liczne, mój mąż zaznacza 8. Dzwoni, umawia mnie na czwartek, który mam wolny i w całości mogę poświecić poszukiwaniom. Jadę, ustawiam sobie wizyty tak, żeby mnie nie miotało od krańca, do krańca – tylko po kolei.
Trochę mnie wkurza, kiedy miejscowi uważają, że trafili na jelenia i wciskają kosmiczne kity. Stoi taki przed domem, godzina jest 11, ale jemu już paruje czaszeczka, nóżki niestabilne. Poletko ma obok 25 m szerokości i 800 m długości – ziemia rolna na bank. A ten mi mówi, że budowlana i po 40 zł za m2, ładnie jest, ale tylko na horyzoncie, bo obok stoi rudera mojego rozmówcy, a z drugiego boku obórka sąsiada. No to spadam… i w tym stylu wszystkie inne. Na koniec zostawiam sobie do obejrzenia hektar, facet nie chciał przyjechać, prosił żebym zadzwoniła jak będę blisko, to mnie poprowadzi na telefon. Dzwonię, jadę wg. wskazówek. Pyta mnie czy widzę po prawej w odległości 50 m od drogi zieloną siatkę. No widzę. Ok. – mówi – tam jest drewniana brama, otwarta, proszę sobie wjechać i obejrzeć. Jadę i patrzę, żadnej bramy nie widzę, zawracam, znów jadę wzdłuż i znów nie ma bramy, zawracam, jadę, nic… gdzie do cholery jest ta brama?!
Rezygnuję, jest już późno, cały dzień jeździłam pod wybojach, mam dość. Dojeżdżam kilometr do asfaltu, włączam kierunkowskaz i myślę sobie: „ No co ty? Tak się poddasz i odjedziesz? Głupiej bramy znaleźć nie możesz, blondynko jedna?” Zawracam. Znajduję służebność na gruncie sąsiada - drogę dojazdową do tajemniczej bramy oraz bramę, otwieram, wjeżdżam. Wysiadam z auta i w jednej sekundzie wiem, że to jest moja ziemia, że to musi być tu, że nie odpuszczę.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia