Dziennik Aggi
Finisz trwał tyle, co ciąża – 9 miesięcy, o ile zbyt lekkomyślnie nie zakładam, że to, co mam teraz to się nazywa „finisz”, a nie na przykład „sina dal” .
Kombinowałam sobie w swoim ciasnym rozumku, że skoro ZE dał warunki przyłączenia, to znaczy – wiedział co robi, przemyślał, obadał, zdecydował. Jeśli jeszcze do tego dołożyli projekt umowy przyłączeniowej jasne jest, że wszystko mają pod kontrolą. Równolegle „robił się” projekt domu i czas był wysoki podpisać umowę z ZE i przygotować wszystko na ZUD i do pozwolenia na budowę. Oczywiście ostatecznej wersji umowy do podpisu ani widu, ani słychu…
Zaczęło mnie powoli nosić. Nadużywana koleżanka z ZE uspokajająco powtarzała mi za każdym razem:
- To się nie uda. Tyle razy ci mówiłam – nie masz co liczyć, że ZE zdąży z tym wszystkim na czas.
Miotało mną po mieście w bezsilnej wściekłości jak nieprzymierzając Shrekiem po Duloc. I właściwie to już miałam ogłupieć doszczętnie, kiedy mój architekt po konsultacjach tu i tam podsunął mi rozwiązanie. Olewamy umowę! Zostajemy z warunkami przyłączenia, do tego dokładamy moje oświadczenie, że uzupełnię dokumentację jak już będę miała czym. Gdyby to nie przeszło to doprojektuje się na cito jakiś milutki agregacik prądotwórczy
No to ja myk w samochodzik i pędzę do gminy sprawdzić czy tak się da. (Wtedy - 2003 jeszcze gmina wydawała pozwolenia). Lecę najpierw do Miłego Młodego Człowieka, opowiadam co słychać, otrzymuję stosowna i budującą dawkę otuchy i zostaję wysłana z moim problemem do Tego Pana Inżyniera. Ten Pan Inżynier okazuje się być bardzo komunikatywnym gościem, więc rozsiadam się na trochę dłużej Jest naprawdę sympatyczny, chętnie służy radą, zadaje mi pytania i widać, że wcale nie ma ochoty pozbyć się gadatliwej petentki. Na koniec rozmowy dochodzimy do sedna i okazuje się, że rozwiązanie jest do przyjęcia. Opęka się bez łaski ZE!!! Hurrrraaaa!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia