Dziennik Aggi
Studium tynków zajęło mi parę lat, później przerzuciłam się na mrzonki - marzyli mi się książęta z pałacami, dalej był okres burżuazyjny – wille z basenem, później polskie dwory… jak widać rozwijałam się równolegle z ojczyzną .
Oprzytomniałam gdzieś kole 20-stki. Wylądowałam mając jakiś horyzont estetyczny, szkicowałam sobie detale, fotografowałam napotkane budynki, które mnie czymś urzekły, robiłam sobie notatki z tego, co mi się aktualnie podoba, kreśliłam niezliczone rzuty poziome. W końcu zaczęłam kolekcjonować wydawnictwa z projektami gotowymi, co znakomicie rozwija poglądy . Domu, który w pełni spełniałby moje oczekiwania, oczywiście nie znalazłam. Mimo, że ewoluowały moje oczekiwania i ewoluowały dostępne projekty. Jedne były bliższe, inne dalsze, ale nigdy bingo. W ostatnich latach najbliżej plasowały się zawsze projekty pracowni Archipelag. Po naniesieniu poprawek właściwie dałoby się coś wybrać, ale tak strasznie kusiła mnie perspektywa wymyślenia sobie niepowtarzalnego domu dla siebie. Tak bardzo chciałam mieć tą przyjemność – usiąść z architektem, opowiedzieć mu co lubię, co mi się podoba, jakie szczegóły są mi do szczęścia niezbędne… Mąż też tak sobie to właśnie wyobrażał, na szczęście….
Architekta szukałam w internecie, tak sobie, bez większego przekonania i bez szczególnej determinacji. Znalazłam kilka stronek lokalnych pracowni, wysłałam maile z zapytaniem czy byliby zainteresowani przygotowaniem projektu domu jednorodzinnego i za ile. Odpowiedzi dostałam 3. Między innymi napisał Belfegor, którego wybrałam wyłącznie za to jak wyglądał na zdjęciu na swojej stronie i tylko dlatego, że strona miała wyjątkowo przyjazny klimat. Belfegor mianowicie wyglądał tak jak go nazwałam – diabelsko znaczy . Bladego pojęcia nie miałam że oto dobijam się do Belfegora większości architektów w tym mieście, sławy, filaru i wirtuoza . Postać ta porażająca (nie mylić z przerażającą, którą w żadnym razie nie była) znakomicie zrozumiała, czego ja chcę, chociaż mimo wrodzonego talentu nie udawało mi się Belfegora przegadać . Nie zawsze też udawało się do końca powiedzieć, o co mi chodzi. Ale na to znalazł się sposób: dostarczałam zdjęcia z pozakreślanym i namiętnie pisałam karteczki oraz listy . I było ok. Belfegor opowiadał mi o wszystkim przez 2 godziny, a ja później wciskałam mu w rkę kartkę z rozpisanymi pomysłami, albo wysyłałam maila z instrukcyjką . Wcale mi to więc nie przeszkadzało, tym bardziej, że Belfegor pod wszystkimi innymi względami był fantastyczny. Po dwóch pierwszych spotkaniach zrobił odręczny szkic chałupki… Pięknej….
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia