Trach i jego dziennik
Czynnik ludzki na początku nie dawał się aż tak we znaki.
Sąsiedzi zza ściany jak i zza płotów byli kulturalni i dość cisi, jeśli nie liczyć odgłosów wykańczania mieszkań, które po równo emitowaliśmy i my, więc, przyzwyczajonym, aż tak bardzo nam nie przeszkadzały. Miejsca było (zwłaszcza przed końcem meblowania i przewożenia gratów z Warszawy) aż za dużo. Na ulicy nawet było kilka drzew, w tym ogromny stary dąb w granicy jednej z posesji, obok podrastający kasztanowiec i zagajnik różnych samosiewów na jednej, a piękne trzcinowisko na drugiej pustej działce. Żyć nie umierać.
Żeby nie przedłużać:
- okazało się, że tak naprawdę to mało kto kupił mieszkanie dla siebie. Wynajmujący zaś niczym nie różnili się od typowego blokowego "elementu". Możliwości Wspólnoty, nawet z wsparciem dzielnicowego i patroli, w zakresie egzekwowania ciszy nocnej, opłat za lokal, wyrzucania śmieci na klatkę itd. okazały się iluzoryczne.
- po pewnym czasie muzyka nocą stała się regułą, emitowało ją aż trzech współmieszkańców i nowobogaccy z naprzeciwka z wielkiej willi w bardzo złym smaku - w lecie tak co kilka dni do świtu;
- na parterze mieszkał wariat, który od czasu do czasu otwierał drzwi na korytarz i wyrzucał na zewnątrz krzesła itp. drobiazgi (raz nawet spowodował powódź, rozwaliwszy fotelem kilkusetlitrowe akwarium stojące tuż przy wejściu). Obecnie wyprowadził się - teraz mieszka tam inny wariat, starszy, który twierdzi że reszta mieszkańców nachodzi go w nocy, rozsypując biały proszek, a sąsiedzi zza ściany trują go gazem (żeby im to utrudnić, m.in. rozkręca regularnie swoją instalację gazową i rurę spalinową od pieca);
- mieszkając na najwyższym piętrze mamy tylko jednego sąsiada vis a vis - najczęściej nie ma go w domu, a wyjeżdżając zostawia klucze okolicznym (znanym już policji) menelom, którzy urządzają tam pijatyki, awantury (świetnie słyszalne w pokoju dziecinnym przez ścianę) i rzygają na klatce; ukradli nam też buty i wózek dziecinny, sąsiadom - rowery, sprzęty z piwnic,... Szczytem było uruchomienie tam czynnej całą dobę meliny alkoholowej, a pod jej przykrywką - również narkotykowej (co spostrzegłem dzięki wcześniejszemu doświadczeniu z warszawskimi dealerami i narkomanami)...
- czarę goryczy przelało wycięcie pod koniec tych kilku lat zarówno trzciny jak i WSZYSTKICH drzew, oprócz dwóch mizernych jesionów, z 40-metrowym dębem o kilkumetrowym obwodzie włącznie...
O ucieczce na razie jeszcze nie myśleliśmy, ale...
Zgromadziwszy bardzo niewielki jak na taki pomysł kapitalik - coś z 15 tysięcy - zaczęliśmy się zatem rozglądać przynajmniej za kawałkiem naprawdę własnej ziemi, żeby tam móc chociaż odpocząć od koszmarów blokowych, w cieniu własnych drzew...
Poszukiwania trwały trzy kwartały...
(Ciąg dalszy nastąpi)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia