Trach i jego dziennik
Nasza cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.
Trzy kwartały szukania działki w tak niewielkim obszarze jak ok. 10 km od Siedlec to jednak sporo. Śledzenie ogłoszeń, jeżdżenie po osiedlach willowych rozbudowujących się wokoło i pytanie wszystkich krewnych-i-znajomych doprowadziło nas do rozpaczliwego wniosku, że od kiedy Siedlce podciągnięto pod województwo mazowieckie, ceny podskoczyły kilkakrotnie, i na dobrą lokalizację nie mamy co liczyć. Na szczęście nam zależało raczej na ciszy i spokoju, więc tzw. najlepsze lokalizacje nawet nas lekko odstraszały, bo wiadomo było, że za parę lat będzie tam gęsto ućkane domkami miasteczko satelitarne, a najbliższe drzewo będzie widoczne może na horyzoncie... Kiedy patrzyłem na budowane aktualnie pod samą moją pracą podmiejskie osiedle tuż pod laskiem, ciarki mnie przechodziły: większa część ciasno stłoczonych "domków" miała wysokie podpiwniczenie, parter, pięterko i użytkowe poddasze. Całość nieodparcie przypominała mi warszawską Starówkę, a lasu zza "domków" wogóle nie było widać... A nam tak się marzył ten las...
W tej sytuacji trafienie na hektar ziemi 5 km od granicy miasta, oferowany za tyle, ile mogliśmy dać, było darem Niebios. Kiedy tam pojechaliśmy, i ujrzeliśmy rozległe pola uprawne, asfaltówkę (z pobliską pętlą autobusu miejskiego) ale tuż za tą działką ginącą w piasku wiodącym donikąd, a wokoło na horyzoncie las - podjęliśmy decyzję niemal natychmiast. Nie było to ślepe zauroczenie, bo dokładnie wiedzieliśmy co się liczy i czego szukamy. Ale było to w każdym razie zauroczenie. Natychmiast podpisaliśmy umowę przedwstępną, i -
... i zaczęły się schody.
(Ciąg dalszy nastąpi)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia