Trach i jego dziennik
W tym momencie mieliśmy trochę dość.
Żona po troszku szykowała się do rozwiązania, oszczędności co prawda dzięki drastycznym ograniczeniom wydatków i sporej pomocy ze strony rodziców wzrosły do poziomu z punktu wyjścia - ale na budowę domu mieliśmy i tak przynajmniej o jedno zero za mało na koncie...
Mimo wszystko, po krótkim przemyśleniu sprawy i "rozpoznaniu terenu", w czasie gdy urząd debatował czy nam dać pozwolenie na budowę, zdecydowaliśmy, że jeśli da, to od razu zaczynamy. Na razie nie biorąc kredytu, jak najwięcej robiąc własnymi siłami i wierząc chyba bardziej w Bożą opiekę niż we własne siły i pomoc (większość krewnych-i-znajomych już dowiedziawszy się o trzeciej ciąży żony uznała nas za wariatów, a usłyszawszy o budowie - za szczególnie niebezpiecznych wariatów).
To był kolejny zryw i rzut na taśmę:
17 października: poprawienie tyczenia (geodeta "rąbnął" się o 6 metrów),
18 pażdziernika: ekipa ochotników - naszych przyjaciół (tych, którzy nie uznali nas za szczególnie niebezpiecznych) zwołanych z różnych stron, również spoza Siedlec, wykopała w jedną sobotę wykopy pod fundamenty...
http://foto.onet.pl/upload/10/83/_372562_n.jpg" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/upload/10/83/_372562_n.jpg
20-22 października: przyjechały pręty, walcówka, drut wiązałkowy - i zaczęło się, znów siłami moimi, teścia i szwagra, montowanie zbrojenia...
http://foto.onet.pl/upload/4/50/_372565_n.jpg" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/upload/4/50/_372565_n.jpg
W tym czasie w szpitalu miejskim w Siedlcach przyszedł na świat niejaki Stanisław Jerzy...
To już nawet nie były schody - to była wspinaczka wysokogórska!
[Ciąg dalszy nastąpi]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia