Trach i jego dziennik
...i nadeszła wiosna, i...
I co?
I nic.
Widzicie: żeby tak szczerze powiedzieć, czułem się raczej zmęczony pierwszym rokiem i jeszcze trochę nie oswojony z wydawaniem kwot czterocyfrowych bez przynajmniej kilkudniowego namysłu. Jednym słowem, nie byłem wcale przekonany do tego, żeby budowę od razu i na gwałt kontynuować. Tak zupełną prawdę mówiąc, wogóle nie czułem do końca że to ma być mój dom i że na pewno już teraz jest nam niezbędny. W końcu mam prawo przez dwa lata od ostatniego wpisu w dzienniku nic nie robić, a fundamenty mam zabezpieczone... Jakoś się na naszych 60 metrach zmieściliśmy nawet ze Stasiem... Sąsiedzi jakby się uspokoili... Zebrałby człowiek gotówkę, odpoczął, nabrał sił...
Cóż, zawsze byłem konserwatystą (niektórzy powiedzą może, że leniem :) ).
Żona była ze mną zgodna inaczej: postawić w tym roku stan surowy zatrudniając ekipę za bieżące wpływy i ewentualne pożyczki "prywatne", w 2005 wziąć kredyt, spłacić pożyczki, wykończyć siłami własnymi i indywidualnych fachowców, przeprowadzić się, w 2006 sprzedać mieszkanie, szybko spłacić pozostały kredyt, fajrant.
Fajny plan. Cóż, to nie ona miała temi ręcami budować ...
No, więc...
... no więc ostatecznie, jak się zapewne spodziewacie, po długich, nocnych Polaków rozmowach stanęło na tym, że przyjmujemy plan B (znaczy wersję żony).
Przy poparciu duchowym kilku znajomych, obdarzonych dużym autorytetem, "złamałem się" i stwierdziłem, że jakoś to przeżyjemy.
Wziąłem zatem głębszy oddech, zakasałem rękawy, i -
. . .
- i o mały figiel nic by z tego nie wyszło, bo, jako się rzekło, była już wiosna, a wiosną wszystkie okoliczne budowy ruszyły pełną parą a wszystkie okoliczne firmy i ekipy były już zaklepane... Po całych miesiącach szukania (i eliminowania ofert podejrzanie drogich, podejrzanie tanich i podejrzanie ukrywających swoje referencje) trafiliśmy o rzut beretem - to znaczy na niezbyt bliskiego ale w miarę znajomego, polecanego z grona tychże autorytetów. Był nie za tani i nie za drogi, nie obcy ale i nie na tyle znajomy, żebym musiał być z nim na ty (co, jak wiadomo, szalenie utrudnia kontakty służbowe na budowie). Słowem: bomba. I jeszcze w dodatku miał czas.
Niestety - dopiero od września.
Chwila wahania, i
klamka zapadła: do września - względny oddech, a potem - kolejny
rzut
na
taśmę...
------------------------------
[Ciąg dalszy nastąpi]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia