Dziennik znaleziony na polu
Wedle kolejności wypadałoby jeszcze wspomnieć o wyborze projektu ale to zostawię już opalowi. Paluszki w morzu wymoczone i wygrzane na piasku, więc niech też trochę postukają w klawiaturę
Jak się przekonałem bez mediów budować można. Oczywiście chcieliśmy poczekać przynajmniej na prąd (bo jak mawiają elektrycy „grunt to prund” i wywiercić studnię ale okazało się, że na pierwsze trzeba czekać zbyt długo (a tu przecież wyższy VAT za pasem) a drugie jest chwilowo za drogie (ok. 6 tys. zł – studnia głębinowa 20-kilka metrów, z pompą).
Aby mieć prąd wystarczy kupić agregat prądtotwórczy (1-fazowy, 2,2 kW) za ok. 1500 zł (nowy). Pociągnie betoniarkę i wszelakie inne narzędzia niezbędne na budowie. Zużyje tylko ok. litra benzyny na motogodzinę, więc wychodzi chyba nawet taniej, niż od energetycznego monopolu . Oczywiście musiałem przejechać się do Słomczyna i ostatecznie do Tomaszowa Mazowieckiego aby zaoszczędzić parę setek.
Z wodą jeszcze prościej - wystarczyło kupić (za 300 zł) plastikowy zbiornik, zbrojony metalową siatką, z wlewem i kranikiem (poj. 1000 l). Trzeba też dogadać się z miejscową strażą (ja dogadałem się dopiero z drugą). Za 50 zł leją do mnie i od razu do sąsiada bo liczą sobie za kurs a w zbiorniku mają 2500 l. Do zbiornika można wrzucić pompkę zanużeniową albo podstawić wiaderko - na razie korzystam z tego ostatniego (raz polałem fundament i mi wystarczyło żeby do następnego razu wziąć koczujących nieopodal Ukraińców :). Na polewanie stropu kupię już pompkę (ok. 150 zł + drugie tyle za węża).
W tzw. międzyczasie zakupiłem barakowóz i blaszany garaż (3x5 m) - schowek na betoniarkę, cement, drewno itp. Jak ekpia ma przerwę agregat niestety (swoje waży) wożę ze sobą.
Sama budowa ruszyła z kopyta niewiadomo kiedy. Ani się obejrzałem a fundamnet już wylany. Ale po kolei. W środę (24.07) po południu ekipa weszła na plac budowy - zupełnie tego nie planowałem (miało to być w przyszłym tygodniu ale wcześniej skończyli inną budowę). Nie miałem nic oprócz baraku, blaszaka i pustego zbiornika na wodę... Przed zamknięciem hurtowni zdążyłem jeszcze kupić zbrojenia, deski, łopaty, taczki, druty, gwoździe itd. (na krechę! bo nie miałem nawet przy sobie kasy).
Następnego dnia rano przyjeżdżam z agregatem a tu... fundament już wykopany i panowie życzą sobie beton na 17-tą. A ja muszę do pracy... No ale coż, bez pracy nie ma kołaczy a tym bardziej domu, więc trzeba jechać te 36 km, posiedzieć trochę i z powrotem na budowę. Jadąc do pracy zamawiam jeszcze beton – udało się na 17.
Na budowie jestem parę chwil przed 17, czekamy, czekamy a tu żadnej gruszki nie widać. Przyjechała tylko rano zgodzona straż – na szczęście zdążyła przed wylaniem betonu, który trzeba przecież zaraz polewać! Dobiega 18 – gruszek nie widać. No to dawaj na rogatki i zaganiać gruszki na pole. Dzięki temu, że tak zrobiłem (pierwszy gruszkowóz, którego nie udało mi się złapać pojechał pare km dalej; jak wracał już go przechwyciłem), udało się skończyć przed nocą (gruchy przyjeżdzały co godzinę!) a na polu troszkę ciemniej niż w mieście...
Przyjechały 4 pełne gruchy „9-ki”, czyli na fundamenty poszło 36 m3 betonu B-20. 1 M3 kosztował mnie 171 zł brutto, czyli w sumie ok. 6200 zł. Całkowity koszt samego fundamentu lanego (jeszcze bez cokołu z bloczków) zamknął się kwotą ok. 10 tys. zł (beton + ok. 1400 zł na zbrojenia, deski, druty, łopaty itd. oraz 2500 zł dla ekipy).
Oczywiście betonu przyjechało za dużo (o ok. 1,5 m3) – musiałem się szybko zdecydować na podjazd do garażu Inaczej miałbym kupę dinozaura pod domem, którą chyba tylko dinozaur mógłby ruszyć. Gruszkowozy muszą się bowiem całe opróżnić. Nie zabierają nic ze sobą z budowy! Dlatego warto mieć plan awaryjny na taką ewentualność albo dokładnie wyliczyć zapotrzebowanie.
Do ekspresowego tempa dodam jeszcze, że pozwolenie na budowę uprawomocniło się w zeszły piątek (budowa ruszyła w środę) i tego też dnia odebrałem dziennik, a geodeta wytyczał dom. Nie wyszło mi tylko z kierownikiem budowy/inspektorem nadzoru. Mimo że zgodzony dużo wcześniej i uprzedony o orientacyjnym terminie budowy wyjechał do sanatorium... nie informując mnie o tym.
Lałem zatem fundamenty bez niego, choć do ostatniej chwili łudziłem się, że zdąży (jego żona zarzekała się, że ma wrócić tego samego dnia, co lanie) zobaczyć grunt w wykopie i zbrojenia. Tak się jednak nie stało. Pocieszające jest jednak, że nadzorował moją ekipę u sąsiada, grunt też taki sam, a beton nawet lepszy (B-20 a nie B-15). Na wszelki wypadek zrobiłem zdjęcia
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia