Dziennik Wawerka
Każdy z nas ma swoje ulubione miejsca, które przypominają najszczęśliwsze lata dojrzewania, pierwsze randki, pierwsze pocałunki, spacery, jazdę rowerem, pierwszą jazdę samochodem, miejsca w których poruszaliśmy z przyjaciółmi ważne dyskusje, miejsca w których odpoczywaliśmy...marzyliśmy.
Ja też mam takie miejsce. To zwykła asfaltowa droga z mojej rodzinnej miejscowości do pobliskiej wioski. Dwa kilometry asfaltu, który dźwiga mój ciężar od kilkadziesięciu lat. To nie jest zwykły asfalt, bo nie zwykłe jest jego sąsiedztwo. Przede wszystkim zieleń, zapach kwiatów, las na horyzoncie i ten spokój. Potrafiłem tam wypoczywać, ładować baterie i do dziś choć czasu na swobodną sielankę jest coraz mniej to staram się nie zapominać o kultywowaniu tradycji i nadal spaceruję tą moją promenadą wraz z żoną, a od dwóch miesięcy i z córeczką. Cóż jest w tej zwyczajnej drodze? Hmm, może to, że prawie na każdym jej metrze można odnaleźć moją historię, moje życie, życie z tych szalonych najszczęśliwszych młodzieńczych lat.
Ale do czego zmierzam? Ano do tego, że właśnie przy tej drodze od zawsze chciałem mieć dom:) I wiecie co? Tupnę nogą i wam powiem, że kurde za kilka, kilkanaście lat dom ten tam musi być! Mój dom tam musi wreszcie być…
Jak sobie przypomnę ile to ja już w wyobraźni działek tam kupiłem i w którym miejscu, aż uśmiech zalewa moją twarz….
W 2004 roku byłem bardzo blisko wykonania dużego kroku w celu realizacji marzenia, bo prawie kupiłem działkę przy „mojej asfaltowej drodze”. Zaliczyłem już nawet wstępną rozmowę ze sprzedającym działkę rolnikiem, miałem już przygotowane druki umowy przedwstępnej, a najważniejsze miałem pieniądze by zakup zrealizować. Byłem szczęśliwy
i chciałem się wówczas tym szczęściem podzielić z najbliższymi………….którzy skutecznie mój pomysł wybili mi z głowy (dziś żałują). W pewien sposób można ich usprawiedliwić, a moja sytuacja życiowa w 2004 roku sprawiała, że rodzice nakreślili mi ważniejsze na tę chwilę cele i zakup działki został odłożony.
Próbowałem zarazić moich rodziców tym miejscem, bo myślę, że moja żona choć nie emanuje jakąś wybuchową energią gdy wypowiadam się o moich pomysłach związanych
z „moją asfaltową drogą” to wiem, że lubi tam przebywać i spacerować – w końcu ta droga to także i jej historia. Wracając do rodziców, jakoś nie udało mi się ich przekonać na chociażby rowerową przejażdżkę w tamtą stronę, nie dali mi szans by poczuć to miejsce, polubić….
Lata mijały, w moich nogach (i żony też) kolejne kilometry na „mojej asfaltowej drodze”, marzenia nadal rozkwitały i nie opuszczały, kwestie jak byłoby pięknie tutaj mieszkać do znudzenia były przeze mnie wygłaszane, przy drodze na moich wirtualnych działkach każdego roku wyrastały nowe domy……cholera zazdrość gdzieś we mnie tkwiła………aż zdarzyło się coś dziwnego……
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia